piątek, 8 maja 2015

Portal cz.2

Doktor Kolberstein przypatrywał się ze złowrogim uśmiechem na śpiące wiewiórki. Nie spodziewał się, że będzie ich aż czworo, ale mniejsza o to. Ważne dla niego było to, że już nic go nie powstrzyma przed zawładnięciem nad światem. W tym czasie niczym nie zrażeni inżynierowie dalej pracowali przy maszynach. Zaś pilnujący porządku Harper wyraźnie się nudził tym pilnowaniem wszystkich wokoło. Kiedy Kolberstein był odwrócony tyłem do niego, to Harper przeklinał go w myślach. Nienawidził tej roboty. Wolałby spędzić całe dnie przy eksperymentowaniu z pierwiastkami chemicznymi, niż tu stać jak osioł. A ponieważ ma mało do gadania, to stara się przynajmniej nie wtrącać w byle jakie sprawy. Argh! Co za niesprawiedliwość!
Po dwóch godzinach wiewiórki zbudziły się, uwięzione w szklanej klatce.
 - Wszyscy cali? - spytał ziewnie Szymon.
 - No... OK - odpowiedział Teodor.
- I co tam wiewiórasy, fajnie w klateczce? Ha, ha, haaaa! - zaśmiał się szyderczo Kolberstein, pojawiając się obok klatki.
 - Lepiej tu, niż z przy twojej zgubie, która cię czeka! - odpalił Alvin.
Naukowiec nie przejął się tą uwagą ani trochę. Zamiast tego, powiedział:
 - Du nich verstehen, że niczego mi nie zrobicie?! Z klatki nie wyjdziecie, to eins, a zwei, to mogę was wysłać w czasoprzestrzeń, kiedy tylko zechcę! Ale chcę, żebyście sehen, że jak dostaniemy się do "unseren Zeit", to wyślę wszystkich w otchłań czasu! I to będzie menine potęga!
 - A co będziesz sam robił? - zapytał mrukliwie Szymon - Piekł kiełbaski?
Reszta wiewiórek, mimo sytuacji, w jakiej się znajdują, zachichotali. Kolberstein zrobił się purpurowy z gniewu.
- Piekł Wurst?! Zobaczymy, czy się będziecie tak śmiali, jak was tu nie będzie! Harper, miej na nich Augen! - zwrócił się ostro do strażnika i zniknął za załomem korytarza. Harper spojrzał na swojego zleceniodawcę nienawistnie i odwrócił wzrok ku wiewiórkom, gdzie jak sądził, nie uciekną, bo nie mają jak. Po chwili znudził się oglądaniem uwięzionych, wyjął smartfona i zaczął grać.
Tymczasem grupa postanowiła się naradzić:
 - Musimy się wydostać z tej klatki - zaczął poważnie Alvin - ale jedno przychodzi mi do głowy: otworzyć tę szklaną klapę, tak jak otwieraliśmy klatkę Iana, pamiętacie?
Szymon przy pomocy Teodora, wspiął się na nim i dotknął klapy. Ani drgnęła.
 - Nie da rady - oznajmił, otrzepując łapki - nawet nasza siła jest za mała, by ją podważyć.
 - Nie ma innego sposobu? - spytała Charlene oczekując, aż ktoś błysnie geniuszem.
- Hmmm... - mruknął zamyślony Szymon - Widzieliście tego strażnika Harpera? - reszta popatrzyła na smętnego cherlaka - wygląda na to, że nienawidzi ani Kolbersteina, ani tej roboty... Jedynym wyjściem jest przekonanie tego gościa, by nas wypuścił.
 - Ale jak go przekonamy? - spytał Teodor, któremu to wszystko go przerastało.
 - Interes. Trzeba zrobić z nim interes - odparł spokojnie Szymon.
 - Co, dasz mu kiełbasę, zamiast probówki? To przynajmniej przytyje nieco - zaśmiał się Alvin.
 - Alvin, to nie jest zabawne, a skoro już się odezwałeś, to przekonaj Harpera, żeby nas wypuścił.
 - Dlaczego zawsze ja?! - spytał oburzony Alvin.
 - Bo ja zawsze wymyślam wyjście z sytuacji, więc ty też coś zrób! - odparł zdenerwowany okularnik, a niewiele brakowało, by się na niego rzucił. Na szczęście Charlene stanęła między rozgniewanymi braćmi.
- W ten sposób to za milion lat nie wyjdziemy. Dobra, ja to załatwię - Charlene podniosła głowę w stronę klapy, gdzie znajdowały się małe dziurki, by mogli oddychać. Zawołała jednym tchem:
 - Hej, Harper! Chodź no tu, mamy do ciebie interes!
Wywołany odwrócił wzrok od smartfona, gdzie grał w jakąś grę. Podszedł do klatki i rzucił:
 - Czego chcecie?
 - Co powiedziałbyś na to - zaczęła całkiem miło Charlene - abyś nas wypuścił?
Harper popatrzył na gromadkę z politowaniem.
 - A co będę miał w zamian?
 - W zamian będziesz miał spokój, a potem czas na eksperymenty, jeżeli nam pomożesz - powiedział całkiem poważnie Szymon - Musimy powstrzymać tego człowieka, zanim zakłóci porządek tego świata, a widać po tobie, że nie nawidzisz tego zuchwalca. To jak, wchodzisz w to?
Harper zaczął zastanawiać się nad odpowiedzią, lecz po chwili zobaczył słodkie, wręcz błagalne oczka Teodora. Odparł natychmiast:
- Dobra, wchodzę w to, jakoś przeżyję podróże w czasie, ech - i otworzył całkiem sprawnie klapę szklanej klatki. Wiewiórki, częściowo sobie pomagając, zeskoczyły na ziemię. Szymon pociągnął Harpera za nogawkę:
 - Harper, a gdzie są koordynaty do, powiem prościej: "unseren Zeit"? Trzeba wpisać je do tego komputera na środku sali, by się tam dostać. A do systemu musi wejść upoważniony.
 - Czekajcie gdzieś w ukryciu, zaraz przyniosę - i odszedł do archiwum. Wiewiórkom zaczęło bić szybko serce, bo w każdej chwili mógł pojawić się Kolberstein i plan ucieczki weźmie w łeb.
 "Harper, ruchy!" - powtarzał w myślach Alvin, trochę niespokojny. Harper pojawił się po dwóch minutach z małą książeczką, oprawioną w czerwoną okładkę. Podał ją Szymonowi.
 - Teraz poszukaj tego świata, tylko szybciej, bo... - i w tym momencie coś pociągnęło go mocno do tyłu. Wiewiórki szybko uciekły w stronę sterty pudeł, by się schować.
 Harpera pociągnął sam naukowiec.
Oh mein, meeeeein! Ich sehe, dann Herr Harper chce pomóc naszym uciekinierom? Gut - pokiwał głową Kolberstein z miną tak groźną, że słaby psychcznie by przy nim zemdlał i uderzył go mocno w prawy policzek, aż skulił się do ziemi.
 - Nie nawidzę cię, Kolber, czy może Koliber, niech cię licho weźmie, wraz z tym wehikułem! Ałaa... - Harper masował obolały policzek.
 - Podnieść go! - rozkazał Kolberstein, wskazując dwóch inżynierów. Oni posłusznie wykonali polecenie.
Naukowiec przyjął pokerową twarz i zaczął:
 - Czy ty myślałeś, że jestem taki głupi?! No, gadaj żesz?!
Poszkodowany spojrzał na niego groźnie i powiedział:
 - Spotkałem w życiu różne świnie, ale nie takie prosiary, jak ty! Miałem cię dość i tak: pomogłem im i pomogę! A tfu, fagasie! - splunął w twarz Kolbersteinowi, aż ten się lekko cofnął. Tym razem wybuchła w nim niepohamowana agresja. Już miał uderzyć Harpera drugi raz, aż nagle dostał mocno w szyję czymś metalowym.
To była żelazna kulka, którą puścił Alvin procą z paska od spodni. Kolberstein odwrócił się do wiewiórek i powiedział ostrym tonem:
 - Wy hultaje! Jesteście żałośni! Łapać ich! - rzucił w stronę inżynierów, którzy się kierowali w stronę gromadki, lecz co chwilę obrywali z kulek. Jeden to nawet nie popatrzył pod nogi i przewrócił się. Szymon ocenił stan amunicji i z przykrością stwierdził, że nie dadzą rady odeprzeć ataków inżynierów na długo. Kolberstein postanowił podjąć kroki: wziął wielką, z pancernego szkła tarczę i przedzierał się naprzód. Przyjaciele musieli natychmiast przerwać ostrzał i uciekać, by nie dać się złapać. Na ich szczęście, naukowiec potknął się o kulkę i upadł na ziemię.
 - Neeeeeeeeeeeeein! - ryknął Kolberstein.
Harper w tym czasie zdążył załatwić trzech inżynierów gazem łzawiącym, potem ich zamknął w celi. Nawet sługa naukowca, Hilton, nie sprzeciwił się temu. Pozwolił umieścić ich tam za pancernym szkłem. Potem pobiegł do leżącego jeszcze Kolbersteina.
Chciał go uderzyć w twarz, lecz dość zwinny naukowiec kopnął go w okolicach brzucha tak mocno, aż zajęczał głośno. Naukowiec wstał, i pobiegł za wiewiórkami, zostawiając Harpera w bólach.
Tymczasem ucieczka wiewiórek zakończyła się niepowodzeniem, bo dotarły do ślepego zaułka.
 - Mówiłem, żeby tam nie skręcać! - mówił groźnie Szymon, cały zdyszany.
 - Nic na to nie poradzimy - odparł Alvin, również próbując złapać oddech.
 - Ach, faceci! - warknęła Charlene. W ich stronę chwiejnym krokiem zbliżał się Kolberstein.
 - No, noooo! Już mi nie uciekniecie! - krzyknął cały podenerwowany naukowiec. Wiewiórki zbiły się w ciasną gromadkę, oczekując najgorszego. Tracili już wszelką nadzieję na cokolwiek. Lecz zanim Kolberstein ich dosięgnał, poczuł ogromny ból w plecach, jakby mu kto żelazkiem przejechał. To był Harper, który walnął go dużą kolbą laboratoryjną, która rozpryskała się na milion kawałków. Na szczęście nikt nie ucierpiał, oprócz Kolbersteina, który zwijał się na ziemi z bólu.
Wiewiórki patrzyły na to z szeroko otwartymi oczyma, aż Alvin musiał zakryć na moment Teodorowi oczy. Nie mógł tego oglądać, bo by się zbytnio rozpłakał. Harper odezwał się:
 - No chodźcie, ja go zamknę w celi z Hiltonem.
Wiewiórki posłusznie wykonały polecenie chemika. Charlene wzięła księgę leżącą na podłodze i stanęła przy komputerze. Dołączył do niej Szymon i powiedział:
 - Nie mam dostępu.
Wtedy w jego stronę szedł sługa Hilton z jakąś kartką. Podał małemu okularnikowi i rzekł:
 - Powinno ci się to przydać - i odszedł w stronę Harpera, by mu pomóc. Szymon nic nie powiedział i wpisał hasło dostępu do komputera. Udało się. Wpisał koordynaty i wydarzyło się coś nieoczekiwanego: włączył się głośny alarm.
 - No pięknie - skomentował Alvin - to nas załatwiłeś.
 - To nie ja, to wehikuł - odparł niezrażony tą uwagą Szymon.
 - Ale jak to? - zapytał Teodor. Nikt nie musiał udzielać mu odpowiedzi, bo nagle cały sterowiec zaczynał drżeć, a potem trząść się.
Inni inżynierowie, którzy dopiero teraz dotarli do sali, gdzie przebywali Alvin, Szymon, Teodor i Charlene zrozumieli, co się dzieje, ale było już za późno na jakikolwiek krok. Sterowiec już szybował w otchłani czasu, cały czas się trzęsąc, jak skaczący obraz w kamerze podczas nagrywania.
 - Na ziemię i nie ruszać się! - zakomenderował Szymon i wszyscy tak zrobili. Cała ta trzepanka trwała trzy minuty, przy okazji zepsuło się kilka sprzętów. Nagle zrobiło się jasne światło i... nastąpiło twarde lądowanie. Dość długo sterowiec zmniejszał prędkość, aż wreszcie przywalił o stare, wielkie drzewo. W sterowcu rozwaliły się wszystkie komputery, w tym ten, który sterował wehikułem, cały silnik stanął w dymie, a sam wehikuł też już został uszkodzony i to porządnie. Po chwili wszystko ucichło. Nikomu nic się nie stało.
 - Wszyscy cali? - zapytał Alvin, rozglądając się na wszystkie strony. Był naprawdę niezły bajzel.
Wszyscy inżynierowie, również ci, co byli uwięzieni szybko wydostali się na zewnątrz i nie dbając o nic, uciekli. Czwórka wiewiórek również wyszła na powierzchnię. Rozejrzeli się dookoła. Wyglądało na to, że są w domu, bo Szymon spojrzał na ekran swojego smartfona i oznajmił:
 - Jesteśmy w domu, ponieważ data jest następująca: "7.05.2015 9:39" - pokazał ekran pozostałym. Wiewiórki ogarnęła niesamowita euforia.
 - Jeeeeeeeeeest! - krzyczał Alvin, ściskając Teodora - Nareszcie!
 - A jesteśmy w domu dlatego, że oprócz daty, wszystko się zgadza; Los Angeles jest taki, jakim na zawsze zapamiętaliśmy, więc nic nas już nie zaskoczy - powiedział dumnie Szymon.
 - I bardzo dobrze - ucięła Charlene i zniknęła między drzewami, niedaleko wzgórza, gdzie chłopcy spali pod namiotami.
 - Nawet nie podziękowała - zauważył Teodor.
Szymon i Alvin zaśmiali się w odpowiedzi. Lecz ich radość trwała krótko: z wraku sterowca wyszedł Kolberstein, który nie potrafił chodzić, bo skręcił sobie kostkę w nodze.
Oparł się o wrak i powiedział:
 - To wszystko przez was, Kinder! Zapłacicie mi za to! Niech to szlagen trafen!
Już nic więcej nie powiedział, bo zbliżył się wojskowy Jeep w ich stronę. Żołnierze szybko wysiedli, ujęli Kolbersteina i zaprowadzili do samochodu. W tym czasie wyszedł porucznik Kennedy Houston, podszedł ku wiewiórkom, sprawdził ich stan i powiedział:
 - Wygląda na to, że nic wam nie jest. Jestem porucznik Houston i chciałbym wam złożyć najszczersze podziękowanie za waszą odwagę, poświęcenie i ujęcie Kolbersteina - wręczył chłopakom po małym orderze - Ten naukowiec zabawi dłuuugo w naszym wojskowym więzieniu, a my wreszcie nie musimy go szukać. Jeszcze raz dziękuję - podał rękę Alvinowi, Szymonowi i Teodorowi, potem dodał:
 - To jest ten świat, jakby co. A teraz bywajcie! - zasalutował i poszedł w stronę samochodu. Po minucie zawarczał silnik wojskowego Jeepa i odjechał. Chłopcy przyglądali się swoim orderom. Ale Dave'owi włosy staną dęba, jak to zobaczy! To będzie coś!

Teodor pierwszy przerwał trwające od dłuższego czasu milczenie:
 - Złożymy wizytę Figarowi?
Alvin i Szymon popatrzyli na Teodora wzrokiem, które oznaczało: "Czytasz mi w myślach". Schowali swoje ordery do bluz i skierowali się do małej pracowni Figara, położonego na obrzeżach miasta. Młody inżynier coś klikał w klawiaturę i nie dowierzał: w jego Pierścieniu były jakieś błędy. Lecz, gdy odwrócił wzrok do tyłu, to o mało nie zemdlał. W drzwiach stali Alvin, Szymon i Teodor.
 - Cześć pomyleńcu! - rzucił sucho Alvin - Dobrze się bawiłeś?
Figar przetarł oczy. To nie był sen.
 - A jednak udało wam się wydostać - odparł koślawo Figar.
 - A co myślałeś, że my to hologram?! - zapytał ostro Szymon.
Naukowiec w odpowiedzi wydął wargi. Nie miał nic do powiedzenia. Teodor zrobił się zły, wziął pizze, która leżała na stole roboczym i... cisnął nią w twarz Figara! Upaprał się cały. Alvin i Szymon się zaśmiali.
 - A masz za swoje! - rzucił Teodor.

Gdy Figar doprowadził się jako tako do porządku powiedział tylko tyle:
 - Idźcie już stąd. Dostałem to, na co zasłużyłem - i przykrył płachtą wyłączony od czasu przyjścia chłopców Pierścień. Przyjaciele pożegnali się z Figarem i zastanawiali się, co będą teraz robić:
 - A może pójdźmy do domu i opowiedzmy wszystko Dave'owi - zaproponował Teodor.
 - Jasne, ja już mam tego wszystkiego dość - przytaknął Szymon.
 - Ja też - dodał Alvin - może Dave znowu zawoła: AAAAALVIIIIIIIIIIIIIIIN!
Alvin wraz z Szymonem i Teodorem zaśmiali się, ale tak naprawdę brakowało im bardzo opiekuńczego Dave'a. Postanowili darować sobie wszelkie rozrywki i pójść do domu, by trochę ochłonąć po tej przygodzie.
Postanowili, że przez parę tygodni będą unikać Figara oraz jego wynalazków. Przynajmniej Szymon tworzy rzeczy, nad którymi potrafi zapanować.
KONIEC

Mam nadzieję że się podobało.

4 komentarze: