niedziela, 31 maja 2015

Alvin i wieiórki oraz niebezpieczna gra - rozdział 1

Witajcie.Oto rozdział I mini książki Pablo.Życzę miłego czytania.  :-)


ROZDZIAŁ I: DECYZJA
Treść tej kartki brzmiała tak:
"Jeżeli otwarliście tę kopertę, to wiedzcie, że już podlegliście moim zadaniom. A więc macie pierwsze zadanie: skosić szkolny trawnik. To nie żarty. Jeżeli tego nie zrobicie, może komuś stać się krzywda. A jaka? Domyślicie się sami. Czarny Deszcz."
Cała szóstka patrzyła na tę kartkę z niedowierzaniem. Komuś ma się stać krzywda za nieskoszenie trawnika? To chyba są jakieś żarty! Alvin prawie zgniótł tę kartkę, aż nagle ta kartka zamieniła się w pył. Szymon nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
 - Ale to przecież niezgodne z prawami przyrody! Kartka rozkłada się przecież w kilkanaście lat, to...
 - Nie interesuje mnie to, Szymek! - warknął Alvin, cały czerwony ze złości - Jakiś przebrany dureń daje nam liścik w humorystycznym czarnym kolorze i każe nam trawniki kosić?! O nie, nie piszę się na to!
- A jeżeli faktycznie ta trawa może komuś zaszkodzić? - zaniepokoiła się ostrożna, jak zwykle Żaneta - To największe siedlisko bakterii i drobnych organizmów. Myślę, że lepiej byłoby jednak skosić ten szkolny podwórek, co się wam stanie?
Alvin popatrzył na małą geniuszkę z ukosa.
 - A wy co będziecie robić? To zadanie również WAS dotyczy!
 - Ale to wy jesteście faceci, co nie? - zapytała z przekąsem Brittany - My pomożemy wam jedynie wysypać trawę do kontenera. Będzie wtedy sprawiedliwie.
Alvin miał już się odgryźć, gdy między nimi stanęła Eleonora.
 - Dobra, po prostu to zróbmy - zadecydowała mała wiewióretka, pociągnęła swoje siostry i wyszły z pokoju chłopaków. Wiewiórki popatrzyły na chwilę po sobie, aż Szymon westchnął i powiedział:
 - Zróbmy to - i nie czekając na odpowiedź braci, poszedł do piwnicy. Alvin popatrzył na Teodora, Teodor na Alvina i powiedzieli sobie:
 - Zrobimy to jutro.
 - Jutro - przytaknął Teodor. Od tej chwili każdy, aż do kolacji zajął się sobą.
A po kolacji już nie mogło być mowy o siedzeniu do późna, gdyż na następny dzień mieli na ósmą do szkoły, więc cała trójka wygodnie usadowiła się w swoich łóżkach i zasnęła.
***
Następnego dnia rano, Alvin, Szymon i Teodor po śniadaniu czekali na wiewióretki przed swoim domem. Bardzo lubili razem chodzić do szkoły, ponieważ mogli sobie swobodnie rozmawiać niemal o wszystkim. Kiedy wiewióretki wyszły z domu, od razu podeszły do chłopaków. Wyściskali się po kolei i Brittany zapytała:
 - I co, wchodzicie w to?
 - No, zobaczmy, co z tego wyniknie - westchnął Alvin.
 - Wyniknie co najwyżej wiele dobrego - dodał Szymon - nikt się nie zarazi tym, co pochodzi z ziemi.
Brittany i Eleonora skrzywiły się z niesmakiem, ale nic nie powiedziały. Po prostu ruszyły przed siebie. Chłopaki nic już nie mówiąc, ruszyli za nimi. Dotarli do szkoły za dwadzieścia ósma. Przed wejściem czekał na nich Gilbert i Justin. Przywitali się uściskami z Gilbertem, ponieważ był bardziej lubiany, niż Justin.
Wiewiór skrzywił się kwaśno, ale przywiał się z wiewiórkami podaniem łapki. Gilbert rzucił:
 - Jak tam?
 - A nic - wzruszył ramionami Alvin.
 - Czyli nic nowego - westchnął Gilbert. Był kawalarzem w klasie, ale dzisiaj nie potrafił rozśmieszać, bo nie miał żadnego kawału na poczekaniu. Zamiast tego zapytał:
 - Wiecie, że ten stażysta, Carl Heinsen, znowu zastąpi chwilowo Hampcioka?
 - Skąd wiesz? - zapytała pełna nadziei Żaneta. Nie znosiła pana Henry'ego Hamptona, podobnie jak reszta uczniów tej szkoły, z wyjątkiem jednej osoby - wiewióra Maurycego Frosta, największego pupila nie tylko Hamptona, ale większości nauczycieli. Wszyscy nim gardzili, a w najlepszym wypadku urządzali mu niezbyt miłe "zabawy". W każdym bądź razie, wszyscy starali się go unikać.
 - Dla mnie, to w tej chwili najlepsza wiadomość dnia - powiedział Alvin - Przestanie się wreszcie wymądrzać.
 - Ale to i tak na chwilę - Gilbert skrzyżował ramiona i oparł się o poręcz na schodach.
- Przynajmniej Carl jest spoko - dodała z ulgą Eleonora. Carl Heinsen rzeczywiście był stażystą w jednej z najlepszych firm informatycznych w Los Angeles. Był bardzo zdolnym człowiekiem, ale że znał Hamptona i jego obsesję na punkcie wyższości nad innymi, starał się nie wychylać. Carl opowiadał wiewiórkom, że tych, co się wymądrzają, to Hampton podobno nazywa "Sevillowcami".
Okrutniejszej nazwy nie było.
 - O tak - przytaknęła Żaneta, po czym spojrzała na zegar przed szkołą i powiedziała - Chodźmy już, bo za chwilę lekcje.
 - Dobra, ale po szkole szybko kosimy trawnik i migiem do domu - szepnął do nich Alvin, by Gilbert i Justin nie słyszeli. Na szczęście jeszcze gadali i nie zauważyli, że wiewiórki idą na lekcje. Po dzwonku do nich dołączyli.
***
Na dużej przerwie Alvin szedł korytarzem do sali gimnastycznej, by się wyszaleć. Kiedy wszedł do niej, to zauważył z oddali czarną postać. To on! Alvin pobiegł szybciej, by go nie stracić z oczu, ale za chwilę ktoś na niego wołał:
- Ej, wynocha stąd, my tu przyszliśmy ćwiczyć!
Alvin ze sromotną miną opuścił salę, przy okzaji zauważając, że czarna postać zniknęła. Znowu pech. Powiedziałby mu zaraz, co sądzi o koszeniu trawników przed szkołą. Z braku lepszych pomysłów, Alvin udał się na szkolne podwórko, gdzie miał nadzieję zastać braci i wiewióretki. I zastał. Podszedł do nich.
 - Widziałem czarnego mena na sali gimnastycznej - zaczął bez wstępów - ale znowu mi zwiał sprzed oczu.
Pozostałe wiewiórki milczały, ponieważ mu wierzyły. Szymon zauważył woźnego, pana Sylwestra Collinsa, który wchodził akurat do szkolnej piwnicy od tyłu.
 - Trzeba mu o tym powiedzieć - powiedział Szymon, ale widząc pytające spojrzenie wiewiórek, dodał - to znaczy, panu Sylwestrowi o tym, że mamy kosić. Właśnie wszedł do piwnicy.
 - Dobra, ja to załatwię - Brittany już szła w kierunku woźnego, gdy nagle Alvin złapał ją za łapkę.
 - Alvin, co ty robisz? - zapytała zdziwiona Brittany. Alvin wreszcie się zreflektował i puścił jej łapkę.
- Yyyy... wybacz - wydukał - po prostu pomyślałem, że mógłbym dotrzymać ci towarzystwa.
Brittany mimo wszystko uśmiechnęła się.
 - Naprawdę? To chodź - tym razem Brittany pociągnęła zdezorientowanego całkowicie Alvina za łapkę i pognali razem do woźnego. Mieli szczęście, bo akurat wychodził z piwnicy. Zauważył, że uczniowie chcą go o coś poprosić.
 - Co tam, dzieciaki?
Brittany zaczęła najuprzejmiej, jak potrafiła:
 - Chcielibyśmy po szkole szkosić szkolny trawnik. I to najlepiej dziś.
Pan Sylwester popatrzył na nich z szeroko otwartymi oczami. Nie pomyślał, by kiedykolwiek jacyś uczniowie mogli prosić o wykonywanie tego typu rzeczy.
 - Na pewno?
 - Realizujemy pewien projekt - wtrącił Alvin - ma on na celu wskazanie potencjalnego problemu zarażania się bakteriami, pochodzącymi z ziemi, a tym bardziej z traw. Jeżeli uda nam się skosić ten trawnik, to uczniowie będą mogli już swododniej poruszać się po trawie, a przy okzaji nie przewrócą się, jakby było mokro. Woźny przetrawił tę informację, natomiast Brittany była wpatrzona w Alvina, jak w obrazek. Jak on to umiał pięknie powiedzieć, nie zahaczając nawet o ironię. Pan Sylwester odpowiedział po namyśle:
 - Wiecie, gdzie sprzęt, jakby co?
Wiewiórki przytaknęły głowami. Wożny w końcu podziękował, machnął im ręką na pożegnanie i poszedł w stronę szkoły. Brittany zwróciła się do Alvina:
 - Jestem pod wrażeniem, naprawdę.
Alvin uśmiechnął się.
 - To nic takiego, wystarczy nie zahaczać o ironię.
Tymrazem oboje zaśmiali się. Dołączyli do reszty, która rozmawiała przed wejściem do szkoły, a do dzwonka pozostało mało czasu, więc Brittany powiedziała tylko tyle:
 - Po szkole kosimy.
 - Aha, czyli luz - przytaknął Teodor i w tym momencie zadzwonił dzwonek na matematykę. Z nieco ponurymi minami weszli do szkoły i dotarli do właściwej sali.
***
Po lekcjach, kiedy szkoła nieco ospustoszała, przyjaciele postanowili od razu wziąć się do pracy.Na szczęście kosiarki były spalinowe, więc problem kabli był zażegnany. Pozostało jedynie uzupełnić zbiorniki paliwa, ale tym akurat zajął się Szymon. Po kilku minutach wszyscy byli gotowi, by zacząć. Jedną kosiarkę wziął Szymon, drugą Alvin, natomiast worki, gdzie dziewczyny i Teodor będą ładowali trawę z koszy, wzięli właśnie oni.
 - Gotowi? - zapytał Alvin.
 - Gotowi - odparła chórem pozostała piątka. Szymon i Alvin urouchomili swoje maszyny i zaczęli objazd szkolnego ogródka. Dziewczyny z Teodorem w tym czasie przyglądali się pracy chłopaków.
 - Ach, jaki Alvin jest pracowity, widziałyście kiedyś coś podobnego? - Brittany już się rozmarzyła.
 - A widzicie, jak Szymon kosi równo? - odpowiedziała pytaniem również rozmarzona Żaneta. Eleonora pokręciła tylko głową.
 - A my z Teosiem będziemy pomagać przy ładowaniu trawy do worka i się tym nie będziemy chwalić, prawda Teo?
 - Tak - odpowiedział uśmiechnięty Teodor.
Eleonora ściągnęła mu z czuprynki listek, który mu tam wpadł, nie wiadomo kiedy. Siostry na ich widok, już zaczynały wyć:
 - Awwwwwww...
Teodor zaś zarumienił się. Eleonora uśmiechnęła się.
 - Nie ma za co.
 - Jest, jest - odparł Teodor. Akurat w tym momencie Alvin i Szymon stanęli z kosiarkami niedaleko nich. Alvin zawołał:
 - Heeej, no pomóżcie, a nie plotkujcie!
Wiewióretki i Teodor rzucili się im na pomoc. Wyciągnęli kosze i przeładowali całą zawartość do worka. Kiedy skończyli, Alvin wypuścił głośno powietrze:
 - Uch, oby tylko żaden z klasy nie podglądał, ale byłby wtedy temat.
 - No - przytaknął Szymon - Jedźmy dalej.
Założyli z powrotem kosze do kosiarek i tak w ciągu dwóch godzin objeżdżania wszystkiego, co się dało i przeładowywania trawy do worków, padnęli na trawę wykończeni. Teraz przydałaby się szklanka porządnej, zimnej lemoniady.
- Dobra, wyczyśćmy te maszyny i chodźmy do nas, napić się lemoniady - powiedział Szymon. Po kilku minutach wszystko było na swoich miejscach i ruszyła cała szóstka do domu Sevillów. W domu na nich czekał Dave.
 - Gdzie się podziewaliście? - zapytał.
 - A pomogliśmy woźnemu - odparł Szymon w taki sposób, by nie wdawać się w tłumaczenia. Postanowił zmienić temat - A jak ci minął dzień?
 - Dobrze - odpowiedział Dave - A teraz wybaczcie, ale muszę na chwilę wyjść. Wrócę wieczorem.
 - OK - przytaknęły chórem wiewiórki, a Dave machając im ręką na pożegnanie, wyszedł. Całą grupa od razu przeniosła się do salonu, by usadowić się na kanapie, albo na fotelach. Szymon chwilę potem nalał każdemu po szklance lemoniady, jednak nie czuli nógi i mieli sucho w gardłach.
 - Ta lemoniada to cudo - pochwaliła Brittany.
- Super, ale musicie mi odpowiedzieć szczerze - Alvin zwrócił się do swoich braci i wiewióretek - to zadanie to jakiś żart niezłomny, robimy dalej te głupie zadania, czy to olewamy, bo jak będzie następne zadanie typu: "Umyjcie podłogę, bo ktoś może zaliczyć glebę", to na mnie nie liczcie - Alvin skrzyżował ramiona, by pokazać wiewiórkom, żeby oni sami podjęli decyzję. Teodor zapytał:
 - A może nie będzie takiego zadania?
 - Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że takie zadanie może istnieć - wtrącił Szymon, podcierając brodę.
 - To w takim razie, co tu jest? - Teodor zamaszystym ruchem łapki wyjął z kieszeni bluzy czarną kopertę. Wszyscy wytrzeszczyli na to oczy.
 - Skąd to masz? - zapytała Żaneta - przecież nigdzie to nie leżało.
Teodor nie odpowiedział, tylko podał Alvinowi kopertę. Alvin otworzył ją sprawnie i znów wyjął katrkę. Rozłożył ją na ziemi, by wszyscy mogli ją poczytać i na tej kartce pisało:
"Spisaliście się, świetnie skosiliście trawnik, może kiedyś zostaniecie trawnikarzami.To było za proste, co? To teraz będzie trudniej. Drugim waszym zadaniem jest znalezienie legendarnego skrzydła Ikara, na obrzeżach Kalifornii i wysłanie go kurierem pod ten adres: Bacon Street Avenue 7, 07-493 Miami. Pośpieszcie się, macie tydzień czasu. Z pozdrowieniami: Czarny Deszcz."
 - Że co?! - oburzył się Szymon - Legendarne skrzydło Ikara do Miami?! Przecież to drogocenne znalezisko! Cały sztab naukowców go poszukuje, a my znajdując go przed nimi, mamy temu gościowi tak po prostu wysłać? Coś mi tu śmierdzi.
Pozostała gromadka milczała, bowiem Szymon miał rację.
 - Ale dlaczego akurat w Kalifornii? - zapytała Eleonora. Żaneta klepnęła się w czoło.
 - No jasne! Dowiedziałam się od takiej znajomej w szkole, że podobno kilka dni od rozpoczęcia roku, nauczyciele mieli zrobić z klasami wycieczki.
 - Ale skąd ten cały Czarny Płaszcz, czy Deszcz wie, że pojedziemy do Kalifornii? - zapytał ironicznie Alvin. Na to nikt już nie znalazł odpowiedzi.
Tego wszystkiego dowiecie się w następnych rozdziałach :)

6 komentarzy:

  1. Oooo zaczepiste! *o* Lubie takie przygodowe :D Romantic też było :333
    Czekam na nexta :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałbym tylko zawiadomić, że nie wiadomo, kiedy wyjdzie drugi rozdział, ponieważ raz, mam trochę obowiązków, a dwa - szkoła męczy i daje się już we znaki, masakra, ale spokojnie, już się piszę i w miarę możliwości postaram się go szybko skończyć. Aha, i fanficków na razie nie będę pisał, bo skończyły mi się pomysły, przepraszam :(

      Usuń
    2. Spoko rozumiem w końcu to już czerwiec ciepło nic się nie chce :3
      To będę czekać na next rozdział, a co do fanicków to okey, może jeszcze jak ci pomysły wócą znowu będziesz pisał :) A póki co to powodzenia w pisaniu i w szkole! :)

      Usuń
  2. Wow... W-O-W... To jest... cuudnowne! Boże, zakochałam się *.* I było też romantycznie i to z Alvittany, ja nie mogę! <3 hłopaku... ty lepiej psiz ten kolejny rozdział.. bo się tam do ciebie wybiorę! Nie no, żartuję nie śpiesz się, warto poczekać :) Gratulacje raz jeszcze, świetny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Drogie czytelniczki, jestem Wam naprawdę wdzięczny za docenienie mojej pracy, Wasze komentarze są dla mnie wskazówką i motywacją do dalszej pracy. Kasiu Tasiu, dziękuję i Tobie również życzę powodzenia w szkole, a Tobie Iga, jednym słowem: dziękuję, że mnie wspierasz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak teraz mam pewność. Ponury żniwiarz z "Pułapki nieśmiertelności"

    OdpowiedzUsuń