sobota, 20 czerwca 2015

Alvin i wiewiórki oraz niebezpieczna gra - rozdział 4

Witam Was.Zapomniałam wam powiedzieć , że od dziś oficjalnie wracam na bloga.Zapraszam do czytania kolejnego rozdziału mini książki Pablo.


ROZDZIAŁ IV: AKCJA RATUNKOWA
Justin przebrany za Alvina, pobiegł, niosąc śpiącą Brittany na jego rękach, za tył pensjonatu. Było tam dużo krzaków i drzew, więc uznał, że nikt go nie zobaczy. Położył wiewióretkę na ziemi. Popatrzył na nią i z uśmiechem powiedział sam do siebie:
 - No, i nikt mi już nie przeszkodzi.
I nie budząc jej, Justin zebrał się w sobie, wziął głęboki wdech i... pocałował!
***
Alvin biegł, ile sił w nogach. Obiecał, że jak dorwie drania, to mu nogi pourywa. Nie można było mu się dziwić - chociaż nie byli z Brittany parą, ale czuł się za nią odpowiedzialny. W pewnym momencie zatrzymał się prawie przy pensjonacie, spojrzał i... zobaczył samego siebie, całującego nieprzytomną Brittany! A raczej kogoś, przebranego za Alvina. Furia, jaka ogarnęła naszego wiewiórka, możnabyło zaliczyć do miana tsunami. Podbiegł do oponenta i z zamachu kopnął go w żebro. Tamten zwinął się w kłębek z bólu.
 - Ałaaaaaaaaa!
Alvin chwycił za czuprynę wiewióra do góry i od razu poznał skrzywienie twarzy z bólu. To był Justin. Nie wahając się ani chwili dłużej, zaczął go solidnie lać po policzku. Chwilę potem podniósł go i mocno go popchnął, aż się wyłożył w krzakach.
 - Stary, porozmawiajmy, yyyyych - łapał oddech Justin. Alvin patrzył na niego ognistymi od gniewu powietrza.
 - CZY TY SOBIE MYŚLISZ, ŻE CI TAK ŁATWO PODARUJĘ?! NIC Z TEGO! - krzyczał Alvin, ale Justin machał do niego łapką.
 - Nie rycz, bo się cała familia zbierze...
 - Nie obchodzi mnie to w tej chwili! - odparł stanowczo Alvin - Ty mi tu będziesz Brittany całował?! Wyraźnie ci mówiłem, byś się trzymał od niej z DALA!
 - Wy nawet nie jesteście parą! - wychrypiał Justin ze złością - Więc i mogłem ją... - i nie dokończył, bowiem Alvin już szykował się na kolejny atak. Justin uniósł szybko rękę i wstając, powiedział:
 - Idę sobie już, ale pamiętaj, jeszcze się zemszczę - i uciekł. Alvin podszedł do Brittany i potrząsając nią lekko, rzekł:
- Brittany, obudź się, proszę!
Brittany po paru sekundach otworzyła oczy. Zobaczyła nachylonego nad nią Alvina ze łzami w oczach. Od razu rzuciła się mu na szyję i zapytała:
 - Co się stało?
 - Powiem ci tylko jednym słowem: Justin.
 - Ale... Co on zrobił? - zapytała wystraszona Brittany, kiedy uwolniła się z objęć Alvina.
 - Uspał cię, a potem pocałował, właśnie tutaj - odparł Alvin, wskazując miejsce, na którym wiewióretka została położona. Brittany zaczerwieniła się z gniewu.
 - Fuj! Niech ja tylko go dorwę...
 - Spokojnie - Alvin ponownie ją przytulił - przez pewien czas nie będzie nam sprawiał kłopotów.
Brittany przyjrzała się Alvinowi uważnie.
 - Biłeś go?
 - Zaliczył parę uderzeń, ale to nic poważnego. Powiedzmy, że dostał ostrzeżenie.
 - Chwila... zamyśliła się Brittany - To w takim razie kto był z wami podczas mojej nieobecności?
Alvin uciekł wzrokiem w bok i wydusił z siebie jedno słowo:
 - Charlene.
Gniew, jaki się pojawił u wiewióretki wstrząsneło Alvinem. Nie wiedział przecież, że to była podpucha. Już się skulił, by nie oberwać po policzku, ale jego obawy szybko zostały zweryfikowane - Brittany od razu przytuliła mocno zdezorientowanego Alvina i powiedziała:
 - Wiem, że to nie była twoja wina, że cię ta jędza Charlene przytuliła. Zapomnijmy o sprawie - Brittany pocałowała Alvina w policzek, aż się lekko zarumienił. Niespodziewał się takiej reakcji ze strony wiewióretki. Ulżyło mu.
 - Ależ nie ma za co Britt - odparł Alvin.
 - Jest za co - uśmiechnęła się Brittany - uratowałeś mnie od jeszcze niewiadomo jakich zamiarów tego zarozumialca. A teraz dołączmy do reszty, co?
 - Jasne - przytaknął Alvin. Chwycili się oboje za łapki i pomaszerowali wzdłuż ścieżki, by odnaleźć resztę. Szli w całkowitym milczeniu, słyszeli jedynie świergot ptaków i powiewające liście w koronach drzew.
Po paru minutach odnaleźli resztę wiewiórek, którzy siedzieli na pniu i oglądali skrzydło Ikara - legendarny przedmiot, poszukiwany od dawna przez największych archeologów i naukowców. Eleonora od razu krzyknęła:
 - Gdzie się podziewaliście? Co się stało?
Brittany wyściskała się z Eleonorą i Żanetą i odpowiedziała:
 - Justin z Charlene wywinęli nam niezły numer, ale musimy na nich uważać. Nie wiemy, na jaki głupszy pomysł wpadną.
 - To prawda - przytaknęła Żaneta.
 - Chodźmy zgłosić znajdźkę w pensjonacie, aby któryś z przedstawicieli mógł zabrać ten przedmiot - przerwał Szymon i razem z Teodorem i Eleonorą zaczęli ciągnąć to skrzydło, lecz Alvin wpadł na pomysł:
 - Nie męczcie się z tym, zadzwonię po chłopaków i pomogą nam to wziąć, przecież to ludzie - zaśmiał się Alvin, po czym wybrał numer do Gilberta. Po chwili odebrał połączenie:
 - Co tam?
 - Weźmiesz Eda, Olivera i przyjdziecie nad to jezioro niedaleko? Coś czuję, że się za chwilę będzie działo.
- OK - przytaknął Gilbert po drugiej stronie słuchawki - Zaraz tam będziemy, nara.
 - Narka - Alvin rozłączył się. Popatrzył po pozostałych i zaczął:
 - I tak wszyscy się o tym dowiedzą, więc nie ma sensu robić tajemnicy.
 - No - przytaknął Teodor - Ale i tak się boję, co nam ten gość zrobi.
 - Aj, Teodorze - westchnął teatralnie Alvin - Co on ci, to znaczy nam, może zrobić? Chyba zapoda jakąś śpiewkę, jak wokalista Lady Pank.
Po pięciu minutach zjawili się Ed, Oliver i Gilbert. Od razu wytrzeszczyli oczy na przedmiot zapakowany w worku.
 - Skąd wy to macie? - zapytał Ed.
 - Nie pytaj, tylko łap się za to - Gilbert klepnął Eda w ramię i oboje chwycili za worek. Oliver zaś wziął wykrywacz.
 - Dzięki chłopaki - odparł Alvin z uśmiechem.
 - Nie ma za co, ale możecie nam powiedzieć... - Oliver nie dokończył pytania, bo zaraz poznał przedmiot w worku. Skrzydło Ikara. Najprawdziwszy.
 - Nie wierzę - wyrzucił z siebie Oliver - To przecież skrzydło Ikara! Wiecie, co to oznacza?


- Że technika lotnictwa pójdzie do przodu - odparł bez zająkania Szymon. Oliver pokiwał głową.
 - To znaczy również, że wy dostaniecie za niego nagrodę - dokończył Oliver. Wszystkie oczy skierowały się na nim.
 - Nagrodę? - upewniła się Brittany.
 - Tak - przytaknął Oliver - Wydział Archeologii w Kalifornii wyznaczył nagrodę każdemu, komu uda się znaleźć to cudo. Konkretnie, mowa tu o kwocie równej stu tysięcy dolarów.
 - Łał... - powiedzieli wszyscy jednocześnie.
 - Ej, chodźmy już do pensjonatu - zaproponował Gilbert i wszyscy ruszyli w stronę schroniska. Alvin wziął Brittany za rękę, która ta o dziwo nie protestowała i nie zwróciła mu uwagi. Cieszyła się jego towarzystwem. Pozostali patrzyli na nich ukradkiem, ale tego nie komentowali, bowiem byli zajęci opowiadaniem chłopakom, jak udało się im to skrzydło znaleźć. Alvin i Brittany trzymali się z tyłu grupy, jednocześnie zamykając pochód. Brittany cały czas uśmiechała się do Alvina, a on odwajemniał jej uśmiech.
W końcu Alvin nie wytrzymał i zapytał:
 - Jak wrócimy do Los Angeles, to czy dałabyś się namówić na pójście do kina?
 - Oczywiście! - Brittany rzuciła się mu na szyję, omało go nie przewracając - Z tobą pójdę dokądkolwiek zechcesz.
 - To świetnie - przytaknął Alvin - No to jesteśmy umówieni.
Brittany lekko chichotała, Alvin również. Wreszcie wszyscy dotarli do pensjonatu. Było już trochę późno, bo po dwudziestej pierwszej (jak to jest możliwe?) i od razu natknęli się na panią Katz, panią Otregę i resztę uczniów. Ukrywanie tego, co było w worku nie miało najmniejszego sensu, bo i tak musieliby o tym powiedzieć. Zaraz wszystkie oczy zwróciły się na tajemniczym przedmiocie. Pani Ortega pierwsza odzyskała rozsądek i zapytała:
 - Co to jest i czemu was tak długo nie było? Martwiliśmy się o was.
 - To jest skrzydło Ikara - odparł Szymon.
 - Że jak?! - oburzyła się pani wychowawczyni - Żarty sobie ze mnie stroicie?
- Niech pani zaczeka z wrzeszczeniem - powstrzymała dialog pani Katz - Otwórzcie proszę ten worek, muszę być pewna, że nie kłamiecie.
Wiewiórki z pomocą kolegów otworzyli worek i wyjęli stamtąd zawartość. Wszystkim zaświeciły się oczy.
 - To jednak prawda... - nie mogła uwierzyć właścicielka pensjonatu - Skrzydło Ikara... Gdzie to znaleźliście?
 - W jeziorze, niedaleko stąd - odpowiedziała Żaneta.
 - To niesamowite... - pani Ortega była tak pod wrażeniem, że zapomniała zrobić swoim uczniom kazania, ale zaraz się ożywiła - Trzeba zadzwonić do muzeum!
 - Jeśli mogę wtrącić, to najpierw powinien obejrzeć go Wydział Archeologii - zauważył nieśmiało Oliver - Oni wyznaczyli za niego dużą nagrodę.
 - Dobrze - przytaknęła pani Katz - zadzwonimy do uniwersytetu jutro, a teraz Ed, Oliver i Gilbert, zanieście to ostrożnie do swojego pokoju, pozostali mogą go obejrzeć. I pamiętajcie - cisza nocna o dziesiątej.
- Tak jest! - przytaknęli wszyscy i gdy tylko chłopcy zanieśli to cudo do swojego pokoju, od razu powstała kolejka do oglądania. Dziewczyny wzdychały na widok tego skrzydła, a zwłaszcza te klasowe lalki - Amanda, Samantha i Cho. Tylko Tom siedział w jadalni i kończył jeść kolację, a potem pomógł posprzątać w kuchni. Alvin wyciągnął Brittany przed pensjonat i usiedli. Brittany opierając głowę na ramieniu Alvina, oglądali razem gwiazdy na niebie. Wieczór był bezchmurny, chłodny, ale przynajmniej można było oddychać rześkim powietrzem. Alvin objął Brittany ramieniem i powiedział:
 - Uwielbiam spoglądać na gwiazdy w nocy.
 - Ja też - przytaknęła Brittany.
Siedzieli sobie razem dobre dziesięć minut, gdy Alvin położył łapkę na czymś skórzanym. Odwrócili się i za nimi stał właśnie on - Czarny Deszcz i spoglądając na nich zapewnie groźnie, bo nie było widać mu twarzy, wychrypiał:
 - NIE WYKONALIŚCIE MOJEGO ZADANIA!
Brittany była tak wystraszona, że wtuliła się w Alvina. On zaś objął ją pewnie ręką i odparował:
 - I co z tego?! A poza tym, miałeś to dostać w Miami, a jesteś tu!
 - Nie napisałem, że macie to mnie wysłać, gryzonie! Podałem wam tylko współrzędne miejsca docelowego! A wy jutro sprzedacie to tym świniom z uniwerka! ZAWIODŁEM SIĘ NAD WAMIIIIII! - ryknął Czarny Deszcz. Brittany mimo objęć Alvina, trząsła się jak galaretka. Czarny jegomość patrzył na nich przez chwilę groźnym wzrokiem, a chwilę potem wyjął ze swojego płaszcza swoją kopertę i podał Alvinowi. Zbierając się do ucieczki, rzucił jeszcze:
 - Tym razem to było ostrzeżenie, lepiej nie zepsujcie następnego zadania! - i zniknął wsród mrocznego tej nocy lasu. Alvin przez chwilę patrzył na trzymaną kopertę, aż ją w końcu rozerwał i wyjął kartkę. Przybliżył się do Brittany i oboje zaczęli czytać:
"Domyśliłem się, że tak to będzie, ale nieważne. Teraz to będziecie mieli okazję się wykazać. Od razu radzę Wam tego nie zepsuć, bo będzie źle. A więc macie następne zadanie: do Waszej klasy dołączy pewien gość, zwany Wielkim Informatykiem, bo się przeprowadza do Los Angeles. Poznacie go z łatwością, bo jest nieśmiały i cały czas spędza przed laptopem i matematyką. Jest także świetnym elektronikiem. A zadanie będzie takie: ma on Wam pomóc wykraść tajne dane z Biura Fortknox, a mianowicie - dane o założeniach planu wysłania tajnego satelity na Marsa. Powodzenia. Czarny Deszcz."
Alvin po przeczytaniu tego ze złości sam poderwał kartkę na kawałki, nim się sama miała rozsypać. Brittany patrzyła na niego smutno. Wreszcie się odezwała:
 - Ciekawe, kto to ten Wielki Informatyk?
 - Nie wiem, ale te zadania są coraz bardziej niebezpieczne - stwierdził Alvin - O rany, gadam jak Szymon.
- Chodźmy do środka, zimno mi - wzdrygnęła się wiewióretka, a Alvin szybko ściągnął swoją bluzę i ubrał nią Brittany. Brittany dała Alvinowi całusa w policzek.
 - Dziękuję.
 - Nie ma za co, nie pozwolę, abyś mi tu marzła - uśmiechnął się Alvin i razem z Brittany weszli do pensjonatu. Dotarli do jadalni, gdzie siedziały resztę wiewiórek oraz dziewczyny z ich klasy. Szymon spoglądnął na nich, ale Alvin szybko dał mu znak głową, by wziął pozostałych i skierowali się do ich pokoju. Zrozumiał i dyskretnie z Eleonorą, Teodorem i Żanetą poszli na górę do pokoju chłopaków. Na szczęście Justina nie było, bo przebywał w pokoju Charlene. Zamknęli się i Brittany zaczęła:
 - Dostaliśmy nowe zadanie od tego błazna.
 - Jakie? - zapytał Teodor, podjadając chipsy z miski.
 - Do naszej klasy podobno dołączy pewien chłopak - powiedział Alvin - w liście było napisane, że mówią na niego Wielki Informatyk. Ma on nam pomóc wykraść plany wysłania jakiegoś satelity na Marsa, czy coś.
Wszyscy zamilkli. Szymon nagle wstanął. Wszyscy na niego spojrzeli.
 - Co ci jest? - zapytała Żaneta - Źle się czujesz?
 - Nie, ale... - zaczął niepewnie Szymon - Co za burak! Jak on może dawać nam takie zadania?! Przecież ten włam jest niemożliwy!
 - Mów ciszej! - skarcił go Alvin - Powiedz nam, o co chodzi.
 - Wiecie, o co chodzi z tym satelitą? - zaprzeczyła reszta - NASA funduje wysłanie satelity na Marsa, by go zbadał pod względem ruchu wokół słońca, wokół własnej osi i tak dalej. Nie wytłumaczę wam, bo nie zrozumiecie tego. I dlatego wybrał najlepszą firmę informatyczną w Los Angeles, który pisze softa do tej satelity i te prace potrwają do końca października. Potem zostanie wysłany z rejonu Waszyngtonu.
 - Na pewno chcemy to robić? - zapytała niepewnie Eleonora.
 - Groził nam, że będzie źle! - powiedziała z przestrachem Brittany. Alvin objął ją ramieniem.
- Nic nam ten burak w czerni nie zrobi, obiecuję ci to - zapewnił Alvin, spojrzał na zegarek i dodał - Dobra, musimy iść już spać, jutro przyjedzie gościu z Wydziału Archeologii, zrobimy parę wywiadów i jedziemy do Los Angeles, więc przygotujcie walizki.
 - Dobrze, dobranoc Alvin - Brittany pocałowała Alvina w policzek i zwróciła się do Szymona i Teodora - Dobranoc chłopaki.
 - Dobranoc - odpowiedzieli Szymon i Teodor, pożegnali się z Żanetą i Eleonorą i wskoczyli do łóżka spać. Justina jeszcze w pokoju nie było, toteż bracia nie przejmowali się jego potencjalnym wejściem. Zasnęli.
Tymczasem Justin urzędował jeszcze w pokoju wiewióretek. Po chwili weszły do pokoju Brittany, Żaneta i Eleonora i wcale nie zdziwił widok tych dwóch wiewiórek. Brittany odezwała się:
 - Justin, musisz wyjść, bo my chcemy się przebrać i iść do łóżka.
Justin, o dziwo nie wniósł głosu sprzeciwu, tylko ucałował wściekłą Charlene w policzki i wyszedł z pokoju.
Udał się do pokoju chłopaków, gdzie od razu poszedł do swojego łóżka i zasnął. Charlene zaś nic nie mówiąc położyła się spać, już nie miała ochoty wymawiać Brittany odbicia jej Alvina. Wiewióretki przebrały się w piżamy i również się położyły. To był męczący dzień.
***
Nazajutrz rano trwały nerwowe przygotowania do wywiadu oraz do pakowania walizek, bo po południu mieli wyjechać z Kalifornii do Los Angeles. Wszystko to trwało może nie więcej, niż dwie godziny (po śniadaniu oczywiście) i około piewrwszej po południu zjawił się profesor Wydziału Archeologii - Thomas Banks. Przywitali się z nim wszyscy i od razu padło pytanie:
 - Gdzie są ci mali odkrywcy oraz ich znalezisko?
 - Tutaj! - odparły chórem cała szóstka wiewiórek. Justin z Charlene tylko prychnęli. Profesor podszedł do nich i była taka sama reakcja - wytrzeszczył na skrzydło oczy.
 - Niesamowite... - chwycił skrzydło do ręki i zaczął go oglądać - Nawet nie zadrapany... Jak wam udało się go znaleźć?
I tu pojawił się problem odpowiedzi. Nie mogli powiedzieć, że pewien gość w czarnym płaszczu kazał im go wydobyć, bo wszczęliby alarm. A jakby to zrobili, to lepiej nie myśleć, co Czarny Deszcz mógłby im zrobić. Szymon więc odpowiedział:
 - Podobno pojawiło się w internecie ogłoszenie o znalezieniu tego cennego artefaktu i postanowiliśmy dla dobra nauki go znaleźć.
 - Bardzo dobrze! - ucieszył się pan Banks, po czym zwrócił się do dwóch mężczyzn, stojących przy wejściu - Panowie! Zabieramy to i musimy przeprowadzić badania. A nagrodę oczywiście otrzymacie.
 - Czy nagroda mogłaby być przeznaczona dla naszej szkoły? - zapytał Szymon. Alvin skrzywił się z niesmakiem, ale nic już nie powiedział. Pani Ortega zaś popatrzyła na Szymona z uwagą.
 - To piękny gest, Szymonie, ale może lepiej przeznaczyć tą nagrodę na cele charytatywne?
- Oczywiście, my się pod tym podpiszemy - przytaknął profesor i żegnając rzucił - jeszcze raz dziękujemy, mogą być państwo z tych małych odkrywców dumni - potem wsiedli do wozu i odjechali. Wiewiórki zrobiły jeszcze wywiad dla pensjonatu i później dla pewnej dziennikarki i potem nadszedł ten czas rozstania. Podziękowali wszyscy za gościnę i ten sam autokar, z tym samym kierowcą czekał na uczniów z niecierpliwością. Wreszcie wszyscy władowali się do środka i odjechali.
 - To były najlepsze trzy dni w życiu - powiedziała sama do siebie pani Katz.
***
Alvin w drodze powrotnej usadowił się obok Brittany, która zaczęła słuchać muzyki. Po chwili jednak ściągnęła słuchawki z uszu i oparła głowę o ramię Alvina. Ten tylko się uśmiechnął.
 - Czyżby droga Britt była zmęczona? - zapytał Alvin z uśmiechem.
 - Tak, a co? - Brittany spojrzała na Alvina z lekkim uśmiechem.
 - A nic, zdrzemnij się - Alvin pocałował Brittany w policzek i zajął się grą na smartfonie.
Brittany była zaskoczona taką czułością swojego kolegi, ale z szerokim uśmiechem usadowiła się na jego ramieniu i zasnęła. Alvin odetchnął z ulgą.
Pozostali siedzieli podobnie - Szymon z Żanetą, którzy razem zapisywali coś w notesie, oraz Teodor z Eleonorą, którzy próbowali swoje smakołyki. Chłopaki zaś za nimi, czyli Ed, Oliver i Gilbert wygłupiali się, jak zawsze. Większość dziewczyn, w tym Justin i Charlene siedzieli jak najdalej od wiewiórek. Cała ta sielanka trwała aż do godziny jedenastej wieczorem, gdzie po przybyciu na przystanek w Los Angeles i po wyjściu z autokaru (niektórych trzeba było obudzić) pani Ortega oznajmiła:
 - Do zobaczenia jutro w szkole o dziesiątej. Aha, i pamiętajcie, że jutro do naszej klasy dołączy nowy kolega, więc przyjmijcie go ciepło.
 - Do widzenia - uczniowie najwyraźniej nie przejęli się informacją o "nowym", tylko wskakiwali do aut swoich rodziców i odjeżdżali każdy w swoją stronę.
Dave, który czekał na wiewiórki obiecał pani Miller, że zawiezie również wiewióretki do domu, zobaczył swoich podopiecznych. Tamci szybko pobiegli do Dave'a i go mocno przytulili.
 - Podobała się wam wycieczka? - zapytał Dave, kiedy już uwolnił się z uścisków.
 - Jasne! - odparły wiewiórki i wiewióretki razem i wskoczył do auta. Dojechali szybko pod dom pani Miller i wiewióretki żegnając się z chłopakami (Brittany dała Alvinowi całusa w policzek, Eleonora pocałowała również Teodora, a Żaneta uściskała Szymona) i z Davem, pobiegły do swojego domu. W końcu Dave zaparkował swój samochód w garażu i nie męcząc chłopaków, powiedział im, żeby się położyli i tak też zrobili. Zasnęli momentalnie.
A więc, kim jest Wielki Informatyk i czy operacja wykradnięcia danych się powiedzie? Przekonacie się w następnych rozdziałach :)

3 komentarze:

  1. omom jedno wielkie awwwwwwwwwwwwwww! *o* Ile tam Alvittany ^^ Umiesz pisać romantic :3 Rozdział tak ogólnie fajny, super, że Alivin dał nauczkę Justinowi, ale on pocałował Brit.. ;-; Eh... W next chce dużo Simonette, jeżeli można ^.^ Pozdrawiam i życze wenki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Awwwwwwwwwwwwwwwww! :3 Alvittany! Kochany, ty znasz moja opinie na ten rozdział :* cudownyx najlepszy romantyczyny, the best :D jak ja się cieszę czytając to, co Alvin robi Justinowi, oj jak dobrze :D to teraz jeszcze raz - wspaniały rozdział! Weny, pozdrawiam cię i czekam na następną cześć z utęsknieniem :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Strasznie podoba mi się ten blog,natchnełaś mnie do napisania ff xD

    OdpowiedzUsuń