wtorek, 30 czerwca 2015

Alvin i wiewiórki oraz niebezpieczna gra - rozdział 7

Zapraszam do czytania kolejnego ciejawego rozdziału miniksiążki , której autorem jest Pablo.

ROZDZIAŁ VII: HAKERSKIE ZAGRYWKI
Dwóch mężczyzn, z którymi Pablo z wiewiórkami jechali w windzie, odbiło w stronę serwera na ostatnim piętrze. Uznali, że nikt im już nie przeszkodzi i weszli do pomieszczenia. Ten w zielonej muszcze zajął się wartą, a drugi zajął się transferem plików, uprzednio podpinając dysk twardy. Cała ta procedura potrwała znacznie szybciej, i ci panowie w try miga uwinęli się z tym zadaniem. Złożyli na końcu cały serwer do kupy i jak najszybciej opuścili pomieszczenie. Przemieszczali się szybko korytarzem, upewnili się, że jest pusto i podeszli do znajomej windy. Mężczyzna w zielonej muszce wcisnął guzik na panelu sterowania windą i po chwili drzwi się otworzyły. Wsiedli do niej i wciskając przycisk "0", zjechali na dół. Kiedy wyszli z windy, przeszli całkiem naturalnie obok blatu recepcji firmy i wyszli na zewnątrz. Bez słowa skierowali się do pojazdu, czekającego naprzeciwko. Był cały czarny, a kierowca przez przyciemnione szyby był całkowicie niewidoczny. Wsiedli do niego i po chwili już ich nie było. Widocznie nie tylko Czarny Deszcz miał wobec tych planów niecne zamiary.

***

Carl Heinsen odebrał przychodzące połączenie. Był akurat sam w gabinecie, a ponieważ urządzenia na podsłuch zostały wyłączone, nie było ryzyka, że ktoś go podsłucha, ale stażysta o tym jeszcze nie wiedział.
 - Szymon? - zapytał Carl - Wszystko w porządku?
 - Będzie nam pan musiał pomóc - dobiegł ze słuchawki zrozpaczony głos wiewiórka - Nasi przyjaciele są w tej firmie i zostali złapani.
 - Jak to? - zaniepokoił się technik - Ale co oni tam robią?
 - To długa historia, ale obiecuję, że wszystko wyjaśnimy. A teraz proszę o pomoc, ja pana błagam.
 - Dobrze, spróbuję ich odnaleźć, ale przyjdźcie, przydacie mi się. Do zobaczenia - i nie czekając na odpowiedź, Carl rozłączył się, zostawił swoje rzeczy, co miał do zrobienia i wyszedł ze swojego gabinetu.Poszedł w stronę salki, gdzie znajdował się komputer, rejestrujący nagrania z kamer. Już o nic nie dbając, wszedł do środka i odpalił komputer. Po kilku klikaniach oglądał podgląd ze wszystkich kamer. Niestety Victor zapomniał, że kamera na ostatnim piętrze była cały czas rejestrowana przez właśnie ten komputer. Całe szczęście, bo inaczej Carl nie zobaczyłby przebranego Pablo z wiewiórkami i jakiegoś gościa w kominiarce. Zaraz! Stop! Jaki gościu w kominiarce?! Carl zatrzymał nagranie w momencie, gdy Pablo i wiewiórki zostali prowadzeni przez tego gościa na poziomie minus jeden.
 - Tu się dzieje coś dziwnego... - mruknął do siebie Carl - To nie może tak wyglądać. Zaraz... - pomyślał chwilę młody stażysta, aż wreszcie doznał olśnienia - Victor...
Aż nie mógł w to uwierzyć, że jego szef mógłby w ten sposób działać. Puścił film dalej, by się upewnić, że to rzeczywiście prawda.Po minucie oglądania, wszystko zostało ujawnione: na nagraniu był ukazany sam Victor i jacyś dwóch ludzi, stojących za nim. A więc Victor to jakiś gangster. A to oznacza, że przyjaciele Szymona są w poważnym niebezpieczeństwie. Trzeba działać! Wyłączył wszystko i z prędkością światła opuścił pomieszczenie. W pewnym momencie się zatrzymał. Trzeba mieć jakiś plan. "Najpierw zaczekam na Szymona i Żanetę" - pomyślał młody technik. Nie był aż tak młody, miał może z dwadzieścia trzy lata. Postanowił więc poczekać na wiewiórki na zewnątrz, by obmyślić plan odbicia Pablo i reszty wiewiórek z rąk tego niegodziwca Victora.
***
Tymczasem Pablo i wiewiórki przyglądali się temu gościowi. Nie wyobrażali sobie nikogo gorszego, niż sam Victor. On zaś patrzył na nich krytycznym wzrokiem. Milczenie nie mogło się przedłużać w nieskończoność, wreszcie Victor zaczął:
 - Myśleliście, że jestem taki głupi i niczego nie zauważę?! To grubo się mylicie! Jestem Victor i mnie nikt nie da rady przewidzieć, rozumiecie to?! JESTEM NIEPRZEWIDYWALNY!
Ostatnie słowo wypowiedział takim tonem, aż Brittany i Teodor zaczęli lekko szlochać. Alvin przytulał Brittany przez cały czas, a potem lekko głaskał ją po głowie, a Eleonora objęła Teodora i patrzyła nienawistnie na Vicotra. Pablo zaś kucnął przy wiewiórkach. Victor dalej prowadził swój dialog:
 - Ten cały satelita doprowadzi do tego, że dzięki pozyskanym wynikom badań, będę bogaty! Nieziemsko bogaty, hahahahahahaaaa... - zaśmiał się szyderczo - O, a może przejmę jeszcze władzę nad światem? Tak, to by mi odpowiadało!
 - Nigdy! - warknął Alvin. Victor tylko się zaśmiał.
 - I co mi zrobisz gryzoniu?! Zrobisz z mojego brzucha dziuplę na orzechy?! Prędzej ja wsadzę was do wielkiej komory i spalę żywcem, niż wy mi coś zrobicie! Jesteście bezbronni, maluchy! Żałosne!
 - Prędzej ty będziesz siedział w pace, niż nam coś zrobisz! - odparł stanowczo Pablo. Victor już poczerwieniał na twarzy ze zdenerwowania i zwrócił się do mężczyzny z kominiarką, który cały czas stał za naszymi przyjaciółmi:
 - Obezwładnić i zabrać im cały sprzęt! A potem go rozwalić na drobniusieńkie kawałki! Mikroskopijne kawałeczki!
 - Robi się! - odparł sługa i jednym pociągnięciem otrworzył plecak, skąd drugą ręką złapał laptop Pablo. Chłopak skulił się chwilę, ale próbował odebrać swoje urządzenie, lecz mężczyzna szybko przyłożył pistolet ze strzałkami usypiającymi do jego czoła. Pablo momentalnie stanął w bezruchu, zezując w stronę czubka strzałki. Victor patrzył na tą scenę z uśmiechem na twarzy. Zwrócił się do swoich ochroniarzy za sobą:
 - Zamknąć ich w chłodni, a potem zobaczę, co z nimi zrobię.
Tamci tylko przytaknęli głowami i wzięli Pablo i wiewiórki i zaprowadzili ich do chłodni. Jeden z nich otworzył kopniakiem drzwi i wepchnął wystraszoną gromadkę do środka.
Po chwili ci dwaj zamnkęli drzwi do chłodni i odeszli. W tym pomieszczeniu rzeczywiście było chłodno i to bardzo. Wiewiórki trząsły się bardzo, Pablo to zauważył i mimo tego, że też się trząsł, zdjął swój płaszcz i okrył nim wiewiórki.
 - Nie za wiele to da, ale już ja wolę zmarznąć, niż wy. Spróbuję jakoś nas stąd wydostać.
Przyjaciele nie byli do tego przekonani i jedynie na co mogli liczyć, to na uwolnienie przez Szymona i Żanetę. Tak bardzo im teraz ich brakowało. Pablo również, ale nie stał bezczynnie - wyjął ze swojego zniszczonego już plecaka klucz uniwersalny i zaczął majstrować przy drzwiach. Robiło się coraz chłodniej i trzeba było działać. I to szybko, zanim utkną w bryłach lodu.
***
Szymon z Żanetą dotarli do biura Fortknox bardzo szybko, aż im tchu brakło. Od razu zauważyli Carla stojącego przy drzwiach. Podbiegli, ile jeszcze mieli sił w nogach do niego.
 - Musimy działać szybko - rzucił Szymon, zamiast się przywitać - nie wiadomo, co oni im zrobili.
 - To Victor, mój szef jest odpowiedzialny za przetrzymywanie waszych przyjaciół - odparł Carl, otwierając drzwi - Jeżeli tylko ich uwolnimy, to zwalniam się z tej pracy. Nie mogę znieść, że pracuję z takimi potworami...
 - Przepraszam, że przerwię, ale mieliśmy znaleźć Pablo i resztę - wtrąciła Żaneta.
 - Racja - przytaknął Carl - Chodźmy.
Szymon wziął Żanetę za rękę i razem z Carlem doszli do windy. Wsiedli do niej i młody stażysta wcisnął przycisk minus jeden. Winda od razu ruszyła w dół. Szymon zapytał:
 - Nie wie pan, gdzie oni są przetrzymywani?
 - Prawdopodobnie w chłodni, bo to jedyne pomieszczenie na tym poziomie. Sprawdzimy.
 - O nie - pisnęła Żaneta - Oni tam zmarzną!
 - Nie bój się, Żaneto - uspokajał wiewióretkę Szymon, choć sam był niespokojny - Znajdziemy ich.
Po kilku sekundach winda zatrzymała się i cała trójka wyszła na korytarz, który tak śmierdział ściekami, że trudno to opisać. Podbiegli szybko do drzwi chłodni i Carl rozpoczął demontować zamek.

***
Pablo próbował z całych sił podważyć zamek, ale za nic zamek nie chciał ustąpić. Walił nawet pięściami, aż go kostki zabolały. W końcu oznajmił:
 - Trzebałoby mieć jakiś buldożer, żeby te drzwi wyłamać.
Alvin skinął tylko głową. Cała czwórka była szczelnie okryta płaszczem, ale to nic nie dawało, bo trzęśli się, jak galaretki. Alvin był gotowy ściągnąć swoją bluzę, by okryć nią Brittany, ale zaraz sam by zmarzł. Pablo był nawet gotowy kopnąć z całej siły w te drzwi. Nie zrobił tego. Zaczął rozglądać się za czymś, co by pomogło wyłamać drzwi. Myślał nawet o miotaczu płomieni, ale skąd go wziąć z chłodni? Krążył nerwowo po pomieszczeniu i zastanawiał się, jak ich stąd wydostać. Po kilku sekundach usiadł obok wiewiórek i oznajmił smutno:
 - Wygląda na to, że zmarzniemy. Już niedługo - i ukrył twarz w kolanach. Wiewiórki przysunęły się do chłopaka i Alvin zaczął:
 - Słuchaj, na pewno Szymek z Żanetą już za nami chodzą i szukają.
 - Mhm - odparł Pablo - To moja wina. Mogłem was nie narażać.
 - Daj spokój! - Eleonora klepnęła informatyka w plecy - To nie twoja wina. To my zdecydowaliśmy się na tę wyprawę, a i tak nie poradzilibyśmy sobie bez ciebie!
 - Właśnie! - dodała Brittany - Pomagasz nam i dbasz o nas, jak prawdziwy kumpel! Jesteśmy z tobą, choćby nie wiem co!
 - Mimo, że się dopiero poznaliśmy - wtrącił Teodor. Pablo od tego czasu uśmiechnął się szczerze.
 - Dzięki - odparł Pablo i wszyscy nadstawili uszu. Drzwi zaczęły się szarpać, aż wreszcie zostały otwarte na oścież i przy wejściu stali... Szymon, Żaneta i stażysta Carl. Wiewiórki od razu pobiegły do Szymona i Żanety i cała szóstka zaczęła się ściskać. Kiedy skończyli, Carl ocenił ich stan. Wyglądało na to, że nie doznali uszczerbku na zdrowiu, jedynie byli tylko przemarznięci. Szybko opuścili pomieszczenie i przy windzie Carl zapytał gromadkę:
 - A teraz mi powiedzcie wszystko od początku.
Szymon podczas jazdy windą opowiedział wszystko zgodnie z prawdą. Kiedy skończył, Carl powiedział:
 - Niezła jazda. No nic, skoro już tak się stało, to dostarczcie temu gościowi plany.
Pablo w tym momencie klepnął się w głowę. Przecież nie dostarczą tych planów bez laptopa!
 - Nie dostarczymy. Gościu w kominiarce zarekwirował mi sprzęt.
 - Odzyskamy go - odparł Carl - Victor pewnie siedzi w swojej kanciapie na trzynastym piętrze. Właśnie, już wysiadamy.
Rzeczywiście winda stanęła na trzynastym piętrze, otworzyły się drzwi, ukazując zabieganych pracowników. Weszli w tłum i Carl co chwilę krzyczał:
 - Przejście! Zróbcie przejście!
Ludzie im ustępowali, jak mogli i po chwili Carl stanął przed drzwiami. Odwrócił się do reszty i rzucił:
 - Czekajcie, ja zabiorę laptopa i wychodzimy z budynku.
 - OK - przytaknęła reszta i zaczekała przy parapecie na przeciwko drzwi. Carl pewny wszedł do środka i nie zaskoczył się, jak zobaczył Victora rozdawającego pieniądze swoim podwładnym. Kiedy przeniósł wzrok na Carla, odezwał się wściekłym głosem:
 - Co tu robisz?! Do roboty, bo inaczej...
 - Co inaczej?! - warknął Carl, cały czerwony z gniewu - Takiś pan dobry, że robi pan nielegalne interesy i wszyscy musimy w tym uczestniczyć?! Nie mogę w to uwierzyć, że pan jest zdrajcą! Podłym zdrajcą! Przyszedłem tu po własność pewnego chłopca...
 - To sobie ją pan weź! - Victor rzucił w stażystę książką, która leciała jak frezbee. Ten na szczęście zrobił unik, ale za chwilę został podniesiony za kołnierz przez jednego z oprychów. Położył go na ziemi i go obezwładnił. Victor zaśmiał się:
 - Carl Heinsen! Tyle razy to powtarzałem: mnie się nie da niczego udowodnić i zrobię sobie ze satelitą to, co chcę! Zabrać go stąd! A potem wykończyć!
Oprych, co dostał pensję od szefa, wziął Carla i już miał iść z nim do drzwi, ale za chwilę dostał nimi prosto w twarz. Puścił Carla i zaczynał się zwijać z bólu. To był Pablo, który wszedł i krzyknął:
 - Gdzie mój laptop, łachudro?!
 - Podejdź tu chłopczyku, to Ci pokażę! - warknął Victor, wyciągając granat. Wszyscy w tym momencie stanęli w bezruchu. Jeśli tylko otworzy zawleczkę i nim rzuci, to wszyscy zginą od eksplozji. Victor znów zaśmiał się szyderczo.
 - Hahahaha, nic mi już nie zrobicie! - mówiąc to, Victor otworzył okno - Ja udaję się na wycieczkę i nie róbcie żadnych sztuczek, bo inaczej zginiecie!
 - Pan też zginie! - mruknął Pablo. Carl w tym czasie zamknął napastnika w szafie i podszedł do Pablo.
 - Zostawmy tego szaleńca, ja i tak poddaję się do dymisji!
 - Arievederchi, frajerzy! - krzyknął Victor i wyskoczył przez okno. Pablo podbiegł do okna zobaczyć, gdzie wyląduje, ale okazało się, że w locie złapał go jeden z pracowników, co pilotował mały dwupłatowiec. Odlecieli szybko i po chwili już ich nie było. Carl w międzyczasie zdążył powiadomić policję o próbie przejęcia kontroli nad nieorbitującą jeszcze satelitą. Wiewiórki cały czas siedziały na parapecie i patrzyły na dwóch techników.Oni wyszli z pomieszczenia i podeszli do gromadki. Carl westchnął.
 - Teraz, kiedy nie będę miał gdzie pracować, to zastanawiam się, co będę robił.
 - Może popracuje pan u nas w szkole? - zaproponowała Żaneta - Mamy bardzo niekompetentnego informatyka, co o tym przedmiocie wie tyle, co raper o fizyce kwantowej.
 - Tak zrobię. Nie można robić uczniom z mózgu wody sodowej - uśmiechnął się technik. Po kilku minutach przyjechały dwa pojazdy i jeden radiowóz policyjny i stróże weszli do budynku. Za chwilę znaleźli się przy naszych poszkodowanych.
 - Jednego zamknąłem w szafie, żeby nie uciekł - powiedział od razu Carl policjantowi. Był nawet całkiem przyjemnym gościem.
 - Zaraz go weźmiemy na przesłuchanie, tymczasem proszę zabrać swoich podopiecznych z budynku, bo musimy przeprowadzić tu śledztwo.
 - Oczywiście, chodźcie - zwrócił się Carl do przyjaciół i wszyscy razem zeszli w dół. Pablo znowu przypomniał sobie o swoim sprzęcie.
 - O nie, mój laptop. Przepadł.
 - Niezupełnie - powiedział pewnien mężczyzna w czarnym płaszczu i białym kapeluszu, który podał chłopakowi laptopa - Znaleźliśmy to w biurze kontrolnym, gdzie jacyś ludzie chcieli zrobić z niego mielonkę. Od razu wkroczyliśmy do akcji.
 - Czy pan jest... - chciał zapytać Carl o to, czy jest hakerem, ale tamten szybko odparł:
 - Tak, ale proszę o tym nikomu nie mówić. I tak jesteśmy na bakier z prawem, a skoro policjanci już tu są, to lepiej, żeby o nas nie wiedzieli.
 - Dobrze - przytaknął Pablo - Dziękuję za odzyskanie mojego laptopa.
 - Nie ma za co. To na razie - mężczyzna w białym kapeluszu machnął im ręką i zniknął za prawym zakrętem korytarza. Carl powiedział:
 - Skoro już wszystko gra, to chodźmy na lody. Ja stawiam.
 - Jeeee - piszczały uradowane wiewiórki i wszyscy w ósemkę poszli na lody. Jeszcze raz opowiedzieli młodemu stażyście od początku, co się działo, a Carl obiecał im, że nikomu nie wyjawi ich działalności.Wyglądało na to, że projekt wysłania rakiety poczeka sobie trochę. Wiewiórki czekała jednak jeszcze jedna rzecz do zrobienia: przekazać dane Czarnemu Deszczowi wieczorem.
***
Wieczorem Alvin, Szymon, Teodor, Brittany, Żaneta, Eleonora i Pablo czekali w parku tylko na jednego gościa: Czarnego Deszcza. Nie musieli zbyt długo czekać, gdyż przybył do nich, jakby wyrósł spod ziemi. Zapytał:
 - Macie te dane?
 - Proszę - Pablo podał zleceniodawcy pendrive, gdzie wgrane były plany tej satelity. Jegomość w czerni pokiwał głową z uznaniem.
 - Spisaliście się. Teraz dam wam spokój, ale jutro dostaniecie następne zadanie. Do jutra - i zniknął, jak za pomocą czarodziejskiej różdżki. Pablo westchnął.
 - Tak, do jutra.
 - Dobra, my już lecimy, widzimy się jutro - powiedział Alvin i wszyscy zaczęli się żegnać z Pablo. Pablo również się z nimi pożegnał i udał się do swojego domu. Wiewiórki również udały się do swoich domów. To, co dzisiaj przeżyli, mieli całkowicie dość.Teraz marzyli tylko o ciepłym łóżeczku przed jutrzejszą szkolną codziennością. A może i nie? Ciekawe, co zaś Czarny Deszcz im wymyślił za zadanie? Tego dowiemy się następnego dnia.
Mam nadzieję, że się podobało :-) Do zobaczenia w ósmym rozdziale :-)

ASK z Charlene





Tak więc przyszedł czas na ASK z Charlene. Dziękuję Ci , Kasiu Tasiu za to , że napisałaś pytania.A więc zaczynamy.Charlene , jesteś gotowa ?
Jestem.
No to do roboty

Pytania od Kasi Tasi :


1. Czujesz coś do Alvina?
- Zauroczenie i nic więcej.
2. A może do Justina?
- Justin jest słodki ale wolę kogoś innego 
3. O czym/kim teraz myślisz?
- O tym , jak rozdzielić Alvina i tą jego Britt 
4. Co sądzisz o Brittany?
- Denerwuje mnie.
5. Jaki jest twój ulubiony kolor?
- Jasny czerwony 
6. Czemu? ;3
- Bo jest ładny.
7. Najgorsza rzecz jaką w życiu zrobiłaś to?
- To , że nie postarałam się bardziej aby Alvin ... nieważne.
8. Jakie jest twoje hobby?
- Śpiew.
9 Co chcesz robić w przyszłości?
- Chcę śpiewać z Alvinem.
10. Masz jakieś fobie?
- Nie.
11. Jakbyś miała z kimś wziąś ślub to z kim?
- Hmmm , niech pomyśle ....z Alvinem.
12. Jak by on wyglądał?
- Nie zastanawiałam się.
13. Kogo byś zaprosiła?
- Znajomych.
14. Gdzie byś spędziłą miesiąc miodowy?
- Na Hawajach.
15. CO byś na nim robiła? ^^
- Nie interesuj się.
16. A w nocy? XD
- Nie masz innych pytań ?
17.Jak myślisz kto by złapał bukiecik? XD
- Nie wiem.
18. W jakim wieku planujesz dzieci?
- Jak najwcześniej.
19. Ile ich chcesz mieć? :D
 - Dwójkę
20. A z kim? ^^
- Nieważne.
21.Lubisz się całować? :D
- Zależy z kim.
22. A tulić ?
- To samo co w powyższym pytaniu.
23. Lubisz jak ktoś cię głaszcze po głowie? ^^
- Zależy kto.
24. Jak sie czujesz? XD
- Jakoś.
25.Myślisz, że kosmicie istnieją? :o
- Pewnie , że nie.
26. A co gdyby cię porwali?
- Uciekłabym.
27. Grasz w butelke musisz pocałować Justina, całujesz czy odpadasz? :D
- Całuje 
28. To samo, ale z Brittany XD
- Yyy , odpadam.
29. A z Szymonem? ^^
- Jedynie w policzek.
30. Jakbyś mogła kogoś wysłać w ere dinusiów kogo byś wysłała ? ( możesz sb z kimś )
- Brittany
31. Dobra koniec dziwnych pytań xd teraz normalne; Masz rodzeństwo?
- Tak.Dwóch braci.
32. Jak tak to jak się nazywa?
- Piotr i Edmund.
33. Całowałaś się już?
- Tak.
34. Jak tak to z kim, a jak nie to z kim byś chciała? ^^
- Z Alvinem.
35. Co sądzisz o Alvittany?
- Zrobię wszystko aby nie byli razem.
36. A o Simonette?
- Nie obchodzą mnie.
37. Theonore?
- Oni też nie.
38. A o tb i Justinie? ^^
- Ja i Justin ? Może kiedyś ...
39. Podobały się pytanka? :D Chcesz mieć jeszcze aska? ^^
- Pytania były w miarę dobre.Chciałabym.
40. Lubisz mnie jeszcze? c:
- Hmmm... tak.

niedziela, 28 czerwca 2015

Alvin i wiewiórki oraz niebezpieczna gra - rozdział 6

Witam Was.Jak tam początek wakacji ? Miłego czytania.

ROZDZIAŁ VI: KŁOPOTY RAZY SIEDEM
Następnego dnia wiewiórki i wiewióretki spotkały się z Pablo sto metrów od firmy Fortknox o godzinie siódmej pięćdziesiąt. Wszyscy mieli oficjalne zwolnienie, więc jedynym problemem mogło być natknięcie się na znajomego nauczyciela, ale spotkanie to było mało prawdopodobne, bo o tym czasie nauczyciele szykowali się w pokoju nauczycielskim do zajęć. Pablo spojrzał na szczyt tej firmy, na którym znajdował się właściwy serwer i zwrócił się do wiewiórek:
 - Dobra, musicie się wspiąć pod samą górę i czekać na instrukcję.
 - Zaraz - zaprotestował Alvin - dlaczego nie możemy iść z tobą?
 - Bo zaraz byłby alarm - odpowiedział Pablo i zaraz ubrał czarny garnitur pracowniczy, by wyglądał, jak technokrata. Potem założył przyciemnione okulary, kapelusz i zapytał resztę:
 - Jak wyglądam?
 - Jak bohater Matrixa - odparła Brittany.
 - A ty skąd znasz ten film? - zapytała Żaneta, unosząc brwi.
 - Nieważne - ucięła wiewióretka - zajmijmy się misją.
- Uwaga... - Pablo zerknął na zegarek w telefonie i gdy wyświetliła się ósma, dodał - Jest ósma, zaczynamy! Tylko miejcie włączone komunikatory. Zobaczymy się później.
W tym momencie wystartowali w stronę biura, jak zawodnicy w wyścigu po złoto. Pablo wszedł pewnie do środka, a wiewiórki i wiewióretki zaczęły się wspinać po rynnie na rogu budynku. Zmęczyły się już po czterdziestu metrach, czyli gdzieś na siódmym piętrze biurowca. Najgorsze, że szczyt był na piętnastym, a to oznaczało jakieś pięć minut postoju. Usiedli na gzymsie, możliwie z dala od okien, by nikt ich nie przyłapał. Pomogli wygramolić Teodora, który czuł się wypompowany i usiadł obok Eleonory. Widok, jaki mieli przed sobą, odjęło im mowę, ale to jeszcze nic. Żanecie od tego widoku zaczęło kręcić się w głowie.
 - Kręci mi się w głowie... - wyszeptała okularnica. Szymon to usłyszał.
 - Wszystko w porządku? Jak coś, to możemy zejść na dół i wrócić do domu - zaproponował troskliwie Szymon, ale do akcji wkroczył Alvin:
- Co wam na mózg padło?! Mamy zwolnienia, misję do wykonania, a wy chcecie do domu się zbierać z powodu...
 - Alvin! - skarcił go Szymon, patrząc groźnie - Żanecie kręci się w głowie i może nie przeżyć tej wspinaczki.
 - Pomyślałbyś czasem o nas - zauważyła Brittany, rownież posyłając Alvinowi karcące spojrzenie - zachowujesz się, jak samolubny bachor!
 - Dobra, już dobra! - machnął łapką urażony Alvin - Idźcie.
Szymon posadził Żanetę na swoich barkach i zjechali na sam dół. Sprawdził, czy koleżance nic nie jest i trzymając się za ręce poszli do domu. Alvin westchnął i rzucił do słuchawki:
 - Dwoje podróżników zawróciło z powodu kręćków w głowie.
 - Dobra, nic się nie stało - odparł Pablo ze słuchawki - A teraz się wspinajcie i starajcie się mnie o niczym nie powiadamiać, bo mogą mieć tu urządzenia przechwytujące rozmowy. Narka - i się rozłączył. Alvin pokręcił dezaprobatą głową.
 - Ciekawe tylko, czy jak nas zamkną w więzieniu w Kabulu, to czy też mamy mu nie przeszkadzać, argh!
 - Nie przesadzaj Alvin - rzuciła zła Brittany - ty byś mógł być akurat zamknięty. Z powodu samolubstwa.
 - Dobra, zmień płytę Britt - uciął Alvin i jako pierwszy wszedł na rynnę i kontynuował wspinaczkę. Reszta z braku lepszych pomysłów, również się wspinała. To będzie dłuugi dzień.
***
Tymczasem Szymon z Żanetą wrócili do domu wiewióretek. Żaneta poszła położyć się do swojego łóżka, a Szymon zaparzał herbatę.
Potem przyniósł okularnicy napój i zapytał:
 - Jak się czujesz?
 - Trochę lepiej - odparła Żaneta, posyłając lekki uśmiech - Dzięki.
 - Nie ma za co - odwzajemnił uśmiech okularnik. Żaneta zapytała:
 - Myślisz, że sobie poradzą bez nas?
 - Nie musisz się o to martwić, możemy im pomóc w inny sposób.
Żaneta spojrzała na Szymona uważnie. On, w przeciwieństwie do Alvina, zawsze miał przemyślany plan, który w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach zawsze się powiódł.
 - Jaki?
 - Chcesz zobaczyć transmisję z akcji naszych?
 - Jasne! - ucieszyła się Żaneta - Ale jak?
 - Poproszę jednego znajomego, by mi pozwolił wejść w ich administrację, jako kontrola. Wtedy, w razie jakiegoś niebezpieczeństwa, powiadomimy resztę. Proste?
 - Wręcz genialne - przytaknęła Żaneta.
 - Zaczekaj, zaraz przyniosę laptopa - rzucił Szymon i po paru sekundach wrócił do Żanety ze sprzętem. Wybrał numer ze smartfona i po chwili ktoś odebrał połączenie.
 - Tak?
 - Pan Carl Heinsen? - zapytał Szymon - To ja, Szymon Seville.
 - Szymon, moja solidna firma! - krzyknął z radością Carl po drugiej stronie słuchawki - W czym mogę ci pomóc?
 - Potrzebuję dostępu do kamer na terenie firmy, a muszę się zalogować, jako uprawniony pracownik. Czy można...
 - Nie ma problemu, ale potem mi powiedz, po co ci to - odparł Carl i po chwili Szymon otrzymał identyfikator logowania.
 - Dziękuję, potem powiem, do zobaczenia - i Szymon pierwszy się rozłączył.
Po chwili wszedł do panelu logowania, wpisał hasło i już był w panelu administracyjnym. Wszedł w sekcję "Monitoring" i zobaczył okienka z transmisją na żywo. Żaneta przyglądała się poczynaniom małego geniusza z podziwem. Wiedziała, że zawsze można na nim polegać, bez względu na sytuację, zawsze znajdzie rozwiązanie. Po chwili Szymon wybrał okienko, na którym było widać przebranego Pablo i razem z Żanetą zaczęli oglądać.
***
Wiewiórkom udało się wspiąć aż na piętnaste piętro firmy Fotrknox w niecałą godzinę. Nieźle, jak na tak małe stworzenia. Brittany aż była cała czerwona od tego wspinania. Kiedy zaczerpnęła trochę powietrza, wyrzuciła z siebie:
 - Już nigdy nie dam się namówić na taką wspinaczkę.
 - Widzisz? - Alvin założył ręce na ramiona - Nie warto zabierać dziewczyny na takie akcje.
Brittany zacisnęła pięści z gniewu, ale zanim rzuciła ciętą ripostę, Eleonora się wtrąciła:
 - A was, chłopaków nie powinno się zabierać nawet do kina!
- A to niby czemu? - zdziwił się Alvin, unosząc brew.
 - Bo tylko świnie nie zachowują się w kinie! - Eleonora przybiła piątkę z Brittany i wybuchnęły śmiechem. Alvin jeszcze bardziej uniósł brwi do góry, ale nie skomentował tego. Za to pokręcił dezaprobatą głową i zwrócił się do Teodora, który był niewiele bardziej czerwony od Brittany:
 - Teo, w porządku?
 - Tak - odparł mały wiewiórek - tylko zjadłbym coś.
 - Teo, to nie czas na myślenie o jedzeniu - Alvin zaczynał się nakręcać - mamy wykraść te dane, a nie mamy jak powiedzeć temu całemu informatykowi, że czekamy na niego.
 - Może on nam sam powie - Teodor rozłożył łapki w geście "będzie dobrze". Alvin nie nastrajał takim optymizmem, ale wolał zaczekać, może faktycznie Pablo się odezwie.
***
Pablo w tym czasie zdążył dotrzeć do drzwi, opatrzony napisem "Nie dla Nerdów", który miał oznaczać, że wejść do niego mogli tylko prawdziwi, komputerowi eksperci.
Wszedł do środka, jak na hakera przystało i zaraz zauważył komputer, w którym udało się wykraść klucze danych. Na wszelki wypadek założył skórzane rękawiczki i zaczął klikać. Przede wszystkim chodziło o to, by wyłączyć urządzenia na podsłuch. Po kilku sekundach urządzenia te zostały wyłączone, a Pablo z poczuciem satysfakcji, opuścił pomieszczenie, uprzednio zacierając swoje ślady. Po namyśle, zostawił pustą butelkę, którą wziął ze śmietnika i postawił ją na środku podłogi, by w razie alarmu ktoś stwierdził, że przebywał tu ktoś pijany i wszystko pozmieniał w komputerze. Upewniając się, że wszystko gra, wyszedł na korytarz, obłożony beżowym dywanem, całkiem naturalnie, by nie wzbudzić podejrzeń. Jednak Pablo czuł, że coś wisi w powietrzu i że za jakąś chwilę całą akcję szlag trafi. Otrząsnął się z tych myśli i rzucił do komunikatora w uchu:
 - Urządzenia na podsłuch wyłączone. Musicie przez klapę na dachu wejść do środka i zachowywać się cicho, jasne?
Po pięciu sekundach Alvin odezwał się:
 - Jasne, panie informatyku.
 - Alvin, to nie są żarty! - skarcił go Pablo przez słuchawkę - Włazić i siedzieć cicho! Ja was spróbuję szybko znaleźć. Do zobaczenia - Pablo rozłączył się i poszedł w kierunku najbliższej windy. Prowadziła ona na to ostatnie, piętnaste piętro. Drzwi windy były opatrzone specjalnymi znakami, które zrozumieć mogli tylko ludzie posługujący się informatycznym żargonem*. Pablo wiedział, co one oznaczają, co wiadome było, że z tej windy nie mogli korzystać zwykli pracownicy. Chłopak wcisnął guzik otwierania, ale po chwili drzwi się rozsunęły, ukazując dwóch chudych, ale postawnych mężczyzn, ubranych w czarne płaszcze i kapelusze. Popatrzyli na nowego przybysza bystrym wzrokiem. Pierwszy od lewej z zieloną muszką skinął głową, by ten wszedł i toteż tak chłopak uczynił. Pablo wcisnął bez słowa numer piętnaście na obudowie, co oznaczało, że ci dwaj również się tam pną.
Gdy już winda ruszyła, mężczyzna z zieloną muszką odezwał się:
 - Gigabajt niecałe.
 - No - przytaknął drugi mężczyzna - Jak na światłowody, to dobrze, ale lepiej z 5G**, bo jakość.
 - O tak - kiwnął głową ten pierwszy - Jak sniffer?***
 - Jak marzenie - odparł ten drugi, po czym zapytał Pablo - A ty?
Pablo wiedział, o czym oni mówią, bo na co dzień posługuje się tym językiem. Odparł:
 - Niedobrze. Boss przez swoje szczury wyniuchał mojego sniffera i zrobił mi wypadjob.
 - Wypadjob? - upewnił się pierwszy - Trafne słowo.
 - O tak - przytaknął drugi, po czym dopytał - Piętnaste?
 - Tak - odparł Pablo, poprawiając sobie czarny kapelusz - A wy w tym samym?
Mężczyźni wiedzieli, o co Pablo pyta. O kradzież danych satelity. Jednocześnie pokiwali głowami.
 - Cicho sza - powiedział pierwszy, gdy winda się już zatrzymała. Chłopak skinął tylko głową i wychodząc z windy, odbił w prawą stronę korytarza.

***

*Żargon informatyczny - spis wyrażeń, związane z komputerami, internetem i elektroniką, którymi posługują się komputerowi eksperci.
**Sieć 5G - sieć komórkowa najnowszej generacji, która wejdzie na rynek prawdopodobnie w 2020 roku. Jej cechą jest szybka transmisja danych (podobno film ważący 800 MB zostanie ściągnięty w sekundę).
***Sniffer - urządzenie lub program, służący do przechwytywania i analizowania danych, przepływających w sieci.

***
Tymczasem Alvin i reszta już czekała na korytarzu i zobaczyła właśnie kogoś idącego w ich stronę. Po chwili zorientowali się, że to był Pablo. Alvin westchnął cicho z zawodu.
 - Gdzieś ty się podziewał? Omało nas nie przyłapali.
 - Sorki, ale jechałem z dwoma hakerami tą windą - Pablo pokazał za siebie kciukiem - i oni właśnie też chcą tych planów. Ciekawe, co w nich takiego niebywałego.
 - Szymek by to wiedział - westchnęła Brittany.
 - Nikt by nie wiedział, oprócz wtajemniczonych - sprecyzował Pablo.
- Ale gdzie ten cały serwer? - zapytała zniecierpliwiona Eleonora.- Według planów na kompie, na którym pracowałem, serwer jest tam za załomem korytarza - Pablo pokazał korytarz, a potem zakręt w prawo - Tam są drzwi. Idziemy.
 - A ci hakerzy... - zaczęła nieśmiało Brittany, która się już bała - to czemu nie idą z nami, skoro też chcą wykraść te plany?
 - Czekają na dogodny moment, ale chyba wykapowali, że ja też chcę te plany. I może czekają, aż uda się dokonać włamu.
Do tego czasu cała piątka szła tym korytarzem w milczeniu, aż dotarli do właściwych drzwi.
***
Żaneta, oparta głową o ramię Szymona, przyglądała się nagraniu z kamery, jak Pablo i wiewiórki stoją przed drzwiami. Szymon odezwał się:
 - Czas im powiedzieć, że ich oglądamy.
Żaneta tylko pokiwała głową. Szymon rzucił do słuchawki:
 - Pablo, my was widzimy.
Pablo odwrócił się w stronę kamery, która rejestrowała właśnie to miejsce, gdzie oni stali. Całkowicie zapomniał, że są nagrywani. Chłopak zapytał:
- Szymon, czy mógłbyś, wiesz...- Jasne, zapętlę obraz z kamery, by myśleli, że wszystko gra.
 - Dzięki - odpowiedział Pablo - A jak tam Żaneta?
 - Już lepiej, ale nie dołączymy - powiedział Szymon.
 - Wiem. Dobra, jakby było coś nie tak, to nam mów. Do zobaczenia.
 - Trzymajcie się i uważajcie na siebie - Szymon rozłączył się. Spojrzał na Żanetę i powiedział:
 - Mam nadzieję, że się nie wpakują w tarapaty.
 - Na pewno nic im nie będzie - odparła Żaneta, lekko się uśmiechając do Szymona. Okularnik odwzajemnił uśmiech i powrócił do pracy. Żaneta oparła głowę o ramie Szymona ponownie i po paru minutach odpłynęła w krainy kolorowych snów.
***
Pablo powiedział:
 - Wchodzimy i siedźcie cicho, żeby nas nie usłyszeli, dobra?
Alvin, Brittany, Teodor i Eleonora pokiwali główkami i gdy Pablo sprawnym ruchem otworzył drzwi, szybko weszli. Młody technik przymknął lekko drzwi, by mogli słyszeć kroki. Na razie nie zanosiło się na to, aby ktoś tędy przechodził, ale lepiej mieć się na baczności.
W tej sali, małej zresztą, znajdował się ten serwer, na którym Pablo za chwilę dokona transfer planów. Serwer był duży, migały diody, słychać było szum wentylatorów i pracujących dysków twardych. Pablo podszedł do urządzenia i sprawnym ruchem otworzył klapę, za którym znajdowały się kontrolki i boki dysków twardych. Problem był tylko taki: na którym dysku są te plany?
Chłopak włączył laptopa, po czym załadował klucze danych i analizował to, co było oznakowane. Niestety, wymagało to pełnego skupienia. Po chwili jednak informatyk znał już numer dysku i przygotował się do jego wyjęcia. Wyciągnął ostrożnie środkowy dysk i podłączył do niego kabel transmisyjny. Na ekranie wpisał kilka poleceń i tak oto rozpoczęło się kopiowanie plików. Czasu mieli niewiele, choć logowanie nie odbyło się wieczorem, co zresztą byłoby to niemożliwe, to dzięki uprzejmości firmy, zezwolono na wgląd do danych.
Tymczasem wiewiórki robiły się nerwowe. Nie przypuszczali, że taka akcja może wywołać tyle stresu. Alvin zerknął na ekran swojego smartfona - była godzina dziesiąta piętnaście. Nie wiedział, czy to wcześnie, czy to późno. Schował telefon, podszedł do Pablo i zapytał:
 - Długo jeszcze?
 - Ktoś idzie? - zapytał zaniepokojony Pablo - za jakieś pięć minut będzie po wszystkim.
 - Oby - dodał Teodor, który trząsł się jak galaretka. Eleonora przytuliła go i uspokajała. Nie było to łatwe, bo strach zaczynał odczuwać również Pablo. Wreszcie po pięciu minutach transfer się zakończył powodzeniem, a Pablo wyłączył laptopa, schował go do plecaka i zajął się montażem dysku twardego na właściwe miejsce. Kiedy skończył, rzucił do wiewiórek:
 - Mamy to, a teraz stąd spadajmy.
***
Szef i zarazem właściciel tego projektu, niejaki Victor oglądał poczynania pracowników na kamerach, ale zainteresował go jeden szczegół: mianowicie na ostatnim podglądzie ciągle było jasno. Pstryknął palcami, a po sekundzie był przy nim stanął ubrany w płaszcz i kominiarkę barczysty mężczyzna.
Odwrócił się do niego i powiedział:
 - Ostatnie, już!
Tamten się domyślił, że chodziło o ostatnie piętro i ruszył. Victor zaś wyłączył kamerę na piętnastym piętrze, chytrze się śmiejąc:
 - A teraz zobaczymy, jak intruzi poradzą sobie bez pomocy z zewnątrz.
Zawsze mówił w ten sposób. On wiedział wszystko, mimo że nikt mu o niczym nie powiedział. Był on tak nieprzewidywalny, że ciężko było go o coś podejrzewać. A tymczasem Victor wiedział o tym, że ktoś wykradnie dane z serwera i że ten ktoś będzie miał wsparcie z zewnątrz. Bez wszczynania alarmu, zaplanował dyskretne ukaranie i ewentualne zlikwidowanie. Zobaczymy. A jego spojrzenie było tak bystre, że aż przypominasz sobie smak szarlotki u swojej cioci z dzieciństwa.
***
Nagle na ekranie pojawiły się mrówki. Sygnał został utracony. Szymon nie mógł za nijak odzyskać łączności z kamerą na ostatnim piętrze, a to oznaczało, że ktoś przerwał transmisję. Żaneta, już dawno obudzona, zaczęła klikać w klawiaturę, ale nie mogła uzyskać dostępu do komputera, sterującego kamerami. Szymon rzucił do słuchawki:
 - Pablo, ktoś wyłączył kamerę na tym piętrze, gdzie jesteście. Nie możemy nic zrobić, a także został zablokowany dostęp do komputera sterującego kamerami.
 - Dobra, zaraz wskakujemy do windy i zwijamy się stąd - odparł Pablo i się rozłączył. Dwójka młodych mózgów popatrzyło na siebie w milczeniu. Ktoś próbuje im przeszkodzić w ucieczce, a bez podglądu z kamery nie mogli ostrzec przyjaciół.
 - I co teraz? - zapytała z przerażeniem Żaneta - Złapią ich.
 - Teraz to nawet ja tego nie wiem - odparł smutno Szymon - Musimy powiedzieć Carlowi, co się dzieje. Tylko on może nam pomóc.
 - Zgoda - przytaknęła wystraszona okularnica i przytuliła się do Szymona. Najpierw musieli się uspokoić, to będzie ciężkie zadanie. Po chwili Szymon z poczuciem odpowiedzialności wybrał numer do Carla.

***
Pablo i wiewiórki dotarli do windy, ale gdy drzwi się otworzyły, w windzie stał ten barczysty mężczyzna. Wyjął pistolet na strzałki usypiające i powiedział groźnym tonem:
 - Do środka i nie próbujcie żadnych sztuczek, bo was uśpię!
Chłpak z wiewiórkami, nie mając zbytnio wyboru, wsiedli do windy. Jechali w całkowitym milczeniu i wszystko wskazywało na to, że ucieczka będzie musiała trochę poczekać. Po kilku sekundach winda stanęła na poziomie minus jeden i gdy drzwi się otworzyły, mężczyzna popchnął lekko Pablo i warknął:
 - Ruszać się, ktoś chce się z wami widzieć!
Wiewiórki całe roztrzęsione ruszyły z Pablo przed siebie. Alvin wziął Brittany za rękę, by dodać jej otuchy, ale to tak nie działało. Mimo tego wiewióretka pozwoliła się tak poprowadzić. Eleonora zrobiła to samo z Teodorem. Po chwili jednak Brittany jedną ręką chwyciła dłoń Pablo, a Teodor z drugiej strony tak samo. Pablo musiał się odrobinę garbić, ale mu to nie przeszkadzało, nie chciał, by wiewiórki bardziej się stresowały. Szli tak dobre z pięć minut korytarzem, który wymagał co najmniej wymycia, bo śmierdziało niemołosiernie. Jarzeniówki na suficie czasami migały, ale dawały dość światła. Potem mężczyzna kazał skręcić im na prawo i w tym momencie zobaczyli całego szefa i guru tego projektu w jasnym płaszczu, o groźnym wyrazie twarzy. W ustach mielił prawdopodobnie gumę, ale kto wie, co tam miał w jamie ustnej. Pablo i wiewiórki stali około dziesięć metrów od niego. Nie umieli z siebie słowa wydobyć, a co dopiero ruchy. Jedno za to wiedzieli: wpadli jak śliwka w kompot i pytanie na ten etap brzmi: jak się stąd wykaraskają?
Wybaczcie, że tak długo czekaliście na rozdział, ale nie było czasu, żeby go napisać. Cieszę się jednak, że jesteście cierpliwi i rozdział jak najbardziej się należy. Czy Pablo i wiewiórki wyjdą z tego cało? Czekajcie cierpliwie na następne rozdziały... :-)

czwartek, 25 czerwca 2015

Alvin i wiewiórki oraz niebezpieczna gra - rozdział 5

Ten rozdział Pablo przesłał mi jeszcze w zeszłym tygodniu.Miałam go dodać we wtorek ale wtedy moje myśli krążyły wokół jednego tematu.A tym tematem był wczorajszy bal gimnazjalny.Był naprawdę udany i jeszcze teraz o nim myślę.Szybko go nie zapomnę.Nie będę się rozpisywać na temat balu.Zapraszam do czytania.



ROZDZIAŁ V: WIELKI INFORMATYK
Nazajutrz przy wejściu do szkoły Alvin, Szymon i Teodor przywitali się z wiewióretkami całusami w policzki.
 - Ale mi się nie chce - narzekał Alvin, jak zwykle.
 - Nie narzekaj - Brittany trąciła go łokciem - Będzie dobrze.
 - Będzie dobrze, jak już wakacje będą.
 - Dopiero zaczął się rok szkolny, a ty już o wakacjach myślisz - wtrącił Szymon - to nie jest motywacja do pracy nad ocenami.
 - A cicho, panie Chodząca Encyklopedio - mruknął Alvin - bo ci się szkiełka zniekształcą.
 - Phi! - prychnął Szymon.
 - Przestańcie! - przerwała im Żaneta - W ten sposób nie pomagacie sobie nawzajem.
 - Dobra, dobra - machnął Alvin łapką na te słowa - lepiej chciałbym wiedzieć, kiedy poznamy tego gościa.
 - Tak jakoś teraz na matmie - odparła Eleonora.
 - Super, matłajzy* nie będzie, hurra! - piszczał uradowany Alvin, a reszta tylko pokręciła głowami, albo wzdychała. Brittany spojrzała na zegar przed szkołą. Dochodziła ósma, a to oznaczało, że trzeba było już się zbierać.
 - Dobra, chodźmy pod klasę, bo będzie kaszanka - oznajmiła Brittany i pierwsza ruszyła pod salę. Reszta wiewiórek również podążyła za Brittany. Dotarli do klasy dokładnie o ósmej. Pani Helena Skidrow, matematyczka, była jedną z wymagających nauczycieli, jeśli chodzi o punktualność. Jeśli zaś chodzi o ocenianie uczniów, jest bardzo skąpa. Mimo, że są uczniowie, co na szóstkę z matematyki zasługują, to tylko otrzymują piątki. Przynajmniej tyle. Kiedy pani Skidrow doprowadziła klasę muzyczną do jakiego takiego porządku, podeszła pod drzwi i powiedziała:
 - Teraz siedźcie cicho, idę po nowego ucznia. Jak wrócę, to chcę widzieć przepisane definicje ze strony piątej - i wyszła.
Klasa zaczęła przepisywać z podręczników. Pani Skidrow podeszła do chłopaka.
Był wysoki, miał czarne włosy, okulary, ubrany w niebieską koszulkę i krótkie, białe spodenki. Przywitał się z nauczycielką.
 - Chodź do klasy, będzie dobrze - powiedziała miło do chłopaka, ale ten najwyraźniej się trochę przejmował. Pani Skidrow otworzyła drzwi i gestem zachęciła chłopaka do wejścia. Ten wziął głęboki wdech i wszedł do klasy. Cała klasa zamilkła na jego widok. W końcu matematyczka zaczęła:
 - Witaj w naszej klasie, yyy... - zaczęła przeglądać jakąś kartkę, a chłopak dokończył:
 - Pablo. Jestem Pablo.
 - Nie masz imienia i nazwiska? - zdziwiła się matematyczka, wprawiając połowę klasy w lekki śmiech.
 - Tak naprawdę mam na imię Paweł, ale nazwiska nie zdradzę, bo przez to klasa się ze mnie śmiała. Ale nauczyciele przyjęli "Pablo" jako nazwisko. Więc prosiłbym, aby tak zostało.
 - No dobrze... - zgodziła się nauczycielka - A teraz usiądź z tyłu, bo jak widzisz...
Nie dokończyła, bo Pablo powlókł się do ławki z tyłu za Alvinem i Brittany.
Wiewiórki zauważyły wystającą z jego plecaka antenkę, która migała na czerwono. Odwróciły się do niego, ale szybko powróciły do poprzedniej pozycji, bo matematyczka już sprawdzała zeszyty. Pablo zdążył tylko wiewiórkom posłać nieśmiały uśmiech i w ciągu kilku sekund przepisał z pamięci definicję, bo akurat znał. Szymon popatrzył na niego z podziwem, ale nie skomentował. Przetrwali tak wszyscy lekcję, aż do dzwonka, gdzie nic ciekawego, oprócz liczenia nie robili.
***
Po lekcjach Pablo siedział samotnie w szatni i klikał zapamiętale w klawiaturę swojego zmodernizowanego laptopa. Co chwila uśmiechał się pod nosem pod adresem szkolnego informatyka.
 - Hahaha, zabezpieczenia tu takie, że nawet największy lamer by się włamał.
Wiewiórki i wiewióretki akurat były w szatni i usłyszały to. Postanowiły sprawdzić, do kogo należały te słowa. I właśnie zobaczyli Pablo, klikającego na laptopie. Alvin wzruszył ramionami, ale podeszli do niego. Pablo uniósł wzrok znad ekranu. Alvin zaczął:
 - Cześć, ehm... Mówią na ciebie Pablo, zgadza się?
 - Tak, to ja - odparł Pablo - A wy to zapewne Alvin i wiewiórki.
 - Skąd wiesz? - zapytała zdziwiona Brittany, ale zaraz klepnęła się w czoło. No tak, wszyscy ich znają.
 - Hahaha, nic się nie stało - machnął ręką Pablo - Akurat nie wszyscy mogą o was wiedzieć.
 - Racja - przytaknął Szymon - Dlaczego siedzisz tu sam w szatni?
Pablo wziął głęboki wdech i zaczał mówić:
 - Ech, to trochę dziwne, ale jestem samotnikiem. Niektórzy mówią na mnie dziwak, frajer, komputerowy koks a nawet Wielki Informatyk, bo specjalizuję się w komputerach, elektronice i matematyce. Nie miałem żadnych przyjaciół - tu Pablo zrobił smutną minę - dlatego było mi wszystko jedno. Ale jak chcecie, możemy się zaprzyjaźnić. Jestem na to gotów. Jestem Pablo - wyciągnął rękę w stronę wiewiórek. Od razu ją uścisnęły - Wy się nie przedstawiajcie, znam wasze imiona.
 - Przeszedłbyś się z nami na spacer? - zapytał Szymon - Mamy pewnien problem, ale nie możemy tu o tym mówić.
 - Jasne, no to chodźmy - Pablo uśmiechnął się, wyłączył sprzęt, schował do plecaka i w towarzystwie nowych przyjaciół, opuścił budynek szkolny.
Szli wszyscy ładną alejką, gdzie znaleźli drewnianą ławkę. Usiedli na niej i Pablo powiedział:
 - Możecie mówić. Z czym macie problem?
 - Pewnie nam nie uwierzysz - zaczęła niepewnie Żaneta - ale jest taki gość, ubrany w czarny płaszcz, który dał nam ważne zadanie i zawarta była informacja, że nam pomożesz.
Pablo zastanowił się chwilę.
 - Gość w czarnym płaszczu? Nie był to czasem Czarny Deszcz?
Wiewiórki zaskoczyły się pytaniem kolegi.
 - Skąd go znasz? - zapytał Teodor.
 - Radzę wam go nie lekceważyć, bo naprawdę może komuś w życiu namieszać. Mi już tak zrobił.
 - A co on ci zrobił? - zapytała Eleonora.
 - Jak wam już mówiłem, zostałem samotnikiem. Nie wiem za bardzo jak oddalił ode mnie ludzi, ale z punktu widzenia nauki musiał mną manipulować. On za nieposłuszeństwo mógłby was na przykład rozdzielić albo skłócić, więc musicie uważać na to, co robicie. A jakie zadanie wam dał?
Alvin westchnął i powiedział:
 - Masz nam pomóc wykraść plany tej satelity, która poleci na Marsa, tylko nie wiem po co.
Pablo otworzył usta z niedowierzania. Nie przypuszczałby, że ktoś mógłby się na ten wyczyn odważyć.
 - I dlatego wybrał mnie - Pablo bardziej stwierdził, niż zapytał - Rozumiem. Lecz to nie będzie taka oczywista sprawa. Serwer, na którym trzymają to wszystko jest lepiej strzeżony, niż serwer Google'a. Niczego nie obiecuję, ale spróbuję nad tym popracować.
 - A wiesz chociaż, na co mu są te plany? - zapytała Brittany.
 - Prawdopodobnie albo chce opóźnić ekspedycję, albo załatwi sobie stanowisko i będzie mógł samowolnie wysłać tego satelitę.
 - Może ci pomożemy? - zaoferowała się Żaneta - Ja, Szymek i jeszcze jest jeden kolega, też wiewiór i nazywa się Figar - on nam też mógłby pomóc dokonać włamu. Jest świetnym technikiem.
 - Wspaniały pomysł, Żaneto - ucieszył się Pablo - Co cztery głowy, to nie jedna.
 - Ale musicie się pospieszyć - wtrącił Alvin - końcem października ta satelita ma dryfować dookoła Marsa.
Teodor spojrzał na zegarek. Dochodziła szesnasta i przypomniał sobie o czymś.
 - Wybaczcie, nie chcę przeszkadzać, ale Dave nam mówił, żebyśmy byli w domu o szesnastej.
Alvin i Szymon popatrzyli na siebie. Całkiem o tym zapomnieli. Pożegnali się z wiewióretkami, z Pablo również i pobiegli w stronę swojego domu.
 - My też już musimy iść do domu. Do zobaczenia jutro - Brittany pożegnała Pablo.
 - Cześć - zawołały Żaneta i Eleonora.
 - Żaneto, a kiedy zaczynamy pracę? Nie mam jak się z wami umówić.
Brittany wyjęła notes i zapisała numery telefonu ich i chłopaków. Podała młodemu technikowi.
 - Chłopaki na pewno nie będą mieli nic przeciwko, że dałyśmy tobie numery - uśmiechnęła się Brittany i razem z siostrami, żegnając Pablo, odbiegły w stronę swojego domu. Pablo schował kartkę z numerami i również poszedł do domu.
***
W domu wiewiórek Dave czekał na chłopców w salonie. Dlaczego kazał im tak wcześniej wrócić do domu? Zaraz się przekonamy.
Alvin, Szymon i Teodor wrócili do domu w ostatniej sekundzie. Zegar w salonie wybijał już godzinę czwartą po południu. Chcieli pójść na górę, ale usłyszeli znajome wołanie:
 - Alvin, Szymon i Teodor!
Chłopcy popatrzyli się na siebie, ale poszli do salonu, gdzie na kanapie siedział Dave i patrzył na nich groźnym wzrokiem. O co chodziło?
 - Czy możecie mi wytłumaczyć, co to miało być?! - wskazał ekran telewizora, na którym był kadr z wiadomości o odkryciu skrzydła Ikara przez Alvina, Szymona, Teodora oraz Brittany, Żanetę i Eleonorę. Chłopcy spuścili głowy. Pierwszy odezwał się Szymon:
 - Przepraszamy Dave, ale właśnie dokonaliśmy odkrycia w dziedzinie nauki i...
 - I sami na własną rękę poszukiwaliście artefaktu?! - zapytał Dave ostro.
 - To nie tak - zaprzeczył Teodor, aż nagle zamilkł.
 - A więc jak? - ponowił pytanie Dave - Zachciało się wam bawić w Indiana Jonesa?!
 - Dave, to trochę skomplikowane... - dodał nieśmiało Alvin.
 - Ciekawe od kiedy to takie skomplikowane?! W twoich pomysłach na rozruszanie towarzystwa nic nie było skomplikowanego! Wiecie, jaka to odpowiedzialność przebywać nad tym jeziorem? Wystarczyłoby, by Teodor akurat się poślizgnął i wpadł do wody i co wtedy?!
 - Dave, my naprawdę przepraszamy za nieodpowiedzialne podejście, ale mieliśmy pewien powód, dla którego wyłowiliśmy ten skarb - próbował wytłumaczyć Szymon, ale nagle urwał. Dave spojrzał na niego.
 - Jaki to był powód?
 - Boimy się, że nam nie uwierzysz - mówił coraz ciszej Teodor, który się lekko trząsł. Dawno nie widział tak rozgniewanego Dave'a.
 - Dobra, zniosę wszystko - machnął ręką Dave - już przeżyłem z wami tyle sytuacji, że nic już mnie nie zdziwi. Mówcie.
Alvin trącił Szymona, by ten mówił. Wziął głęboki wdech i zaczął mówić:
 - Pewnien facet w czarnym płaszczu daje nam zadania do wykonania. I takim jednym zadaniem było właśnie wydobycie tego artefaktu i wysłanie go do Miami, ale my zdecydowaliśmy się dla naszego dobra go wysłać do muzeum. I dostaliśmy zatem ostrzeżenie, by go nie lekceważyć.
 - I co teraz macie zrobić?
 - Włamać się na serwer firmy Fortknox, by wykraść dla tego błazna dane o tym satelicie, który ma za chwilę orbitować na Marsie.
Dave chwycił się za głowę. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Przecież włam jest niemożliwy. Spojrzał na chłopców i chwilę na nich patrzył. Teodor nie wytrzymał i zaczął płakać.
 - Daaaave, my naprawdę nie chcieliśmy, przepraszamy. Teraz nie możemy się już wycofać.
 - Mogliście mi o tym powiedzieć od początku - zauważył Dave, ale jakoś żal się mu zrobiło Teodora, wstał i go przytulił mocno. Potem przytulił również Szymona i Alvina. Kiedy skończył, westchnął i powiedział:
 - Dokończcie tę misję, tylko uważajcie na siebie. Jak coś, biorę na siebie pełną odpowiedzialność.
 - Dziękujemy i przepraszamy Dave - wiewiórki ponownie przytuliły swojego opiekuna.
 - Dobrze, już dobrze, a teraz idźcie odrobić lekcje.
 - Tak jest! - przytaknęły wiewiórki i pędem poszły na górę do swojego pokoju. Kiedy Alvin zatrzasnął drzwi, powiedział:
 - Nie mogę uwierzyć, że Dave pozwolił nam wykonywać te zadania.
 - Ja też - przytaknął Szymon - A teraz odróbmy lekcje.
 - Jasne - dodał Teodor i wszyscy wspólnie odrabiali lekcje, aż do wieczora. Później zjedli kolację, umyli się i poszli spać, żeby wypocząć następnego dnia. Pozostała tylko kwestia wykonania tego zadania, ale to trochę potem.


***
Następnego dnia w szkole wiewiórki dołączyły do Pablo i wiewióretek, którzy żywo o czymś dyskutowali.
 - Jesteście wreszcie - Brittany przywitała się z Alvinem całusem w policzek - Co tak długo?
 - Ach, zaspaliśmy trochę - machnął łapką Alvin.
 - Dobra, posłuchajcie - zaczął Pablo - udało mi się trochę zapoznać z tym serwerem tu i ówdzie. Jest piekielnie zabezpieczony, postarali się widzę. Ale przechwyciłem trochę kluczy dostępu do tego serwera. Najważniejsze jest wejść na serwer o odpowiedniej porze.
 - Skąd masz te klucze? - zainteresował się Szymon.
 - Komputer jakiegoś lamerskiego admina ma tyle luk w systemie i w zabezpieczeniach, że ja cię kręce, a są tam, bo nie mogą być na serwerze - ludzie w przeciwieństwie do komputerów nie mają takiej pamięci do przechowywania skomplikowanych haseł - wyjaśnił Pablo - dlatego muszą być na byle jakim komputerze.
 - Dobra robota - pochwalił Alvin - a teraz chodźmy na angielski.
I tak wiewiórki, wiewióretki i Pablo musieli przetrwać angielski, na którym odbył się test. Po teście miała być informatyka - przedmiot znienawidzony przez całą szkołę przez najbardziej niekompentnego nauczyciela informatyki - pana Henry'ego Hamptona. Tym razem jednak klasa muzyczna miała szczęście - pan Hampton musiał wyjechać na tygodniowe szkolenie, a w jego zastępstwo sprawował miły i uzdolniony młody stażysta firmy Fortknox - Carl Heinsen. Po wejściu do klasy powiedział tylko tyle:
 - Dziś macie luźne zajęcia. Róbcie sobie, co chcecie, ale po cichu, a ja wpiszę temat.
Klasa podziękowała i zajęła się sobą. Wiewiórki i wiewióretki zaraz dosiadły się do Pablo zaraz przy ściance, za którym znajdował się szkolny serwer. Pablo zaczął:
 - Oczywiście ważna jest pora wejścia na serwer - zaczął klikać w klawiaturę laptopa - według moich danych, tylko zaufani pracownicy mogą korzystać z zasobów tego serwera w godzinach od dziewiętnastej do dwudziestej. Niestety mamy pewien problem:
cały ten projekt waży z dwadzieścia gigabajtów, a ściągnąć mogą tylko zaufani agenci branży hakerskiej.
 - To co mogą pracownicy? - zapytała Eleonora.
 - Pracownicy mogą tylko aktualizować projekt i powiadamiać głównego szefa projektu, jeżeli coś będzie nie tak.
 - A hakerzy? - zapytała Żaneta - Mają na to wszystko uprawnienia i dlatego im wolno?
 - W zasadzie pracownicy też mają uprawnienia, ale niższe i podstawowe - wtrącił Szymon.
 - Racja - przytaknął Pablo - ale ci pracownicy to nasze najmniejsze zmartwienie. Musimy jakoś udowodnić, że jesteśmy zaufanymi hakerami, bo inaczej nie ściągniemy danych i będzie lipa.
 - Siemka, o czym rozmawiacie? - zapytał Gilbert, pojawiając się obok. Alvin zainterweniował:
 - Gilbert, proszę cię, nie teraz. Mamy pewne sprawy do umówienia.
 - Z nim? - Gilbert wskazał Pablo - ostatnio nas unikacie, Alvin. Powiecie mi, o co chodzi?
 - Nie jestem pewny, czy chcesz to wiedzieć - odparł Szymon, kręcąc głową.
 - Wybacz Gilbert, ale musimy pewną rzecz zrobić, ale tylko my tu jesteśmy wtajemniczeni - powiedziała łagodnie Brittany.
 - Jak chcecie - Gilbert wzruszył ramionami - to na razie.
Gilbert dołączył z powrotem do Eda, Olivera, Julii, Mai i Olivii. Żaneta westchnęła.
 - Ma rację, opuszczamy ich. Musimy z nimi przebywać, to nasi przyjaciele.
 - Ja wiem - odparł Alvin, lekko niezadowolony - ale co będzie, jak nie wykonamy tego zadania, już zapomniałaś?
Żaneta spuściła głowę. Nie umiała nic powiedzieć. Pablo westchnął i powiedział:
 - Myślę, że możecie do nich dołączyć. Spróbuję tu popracować - i Pablo nic więcej nie mówiąc, zaczął klikać. Wiewiórki i wiewióretki dołączyły do chłopaków i dziewczyn. Ich obecność nie zrobiła na nich wrażenia. W ogóle panowała niewesoła atmosfera.
 - Cześć - zaczął Alvin, przerywając ciszę - Co tam?
 - A nic - odparł Ed oschle - Fajny nowy kumpel?
 - Ale o co wam chodzi? - zdziwiła się Brittany - Pablo jest bardzo miły, więc nie rozumiem waszego zachowania.
 - A ja waszego - wtrącił Oliver - Od wycieczki nas zaczęliście jakoś unikać. Może jest coś, o czym nie wiemy?
Cała szóstka popatrzyła po sobie. Szymon westchnął.
 - To nie jest takie proste. Nie możemy wam powiedzieć, co robimy, bo to może mieć długofalowe konsekwencje.
 - A co miałoby was uziemić? - tym razem zdziwił się Gilbert - te trzy lafiryndy, co się ubierają w Croppie? A może działacie jako gang, albo coś? To wydobycie tego artefaktu, to nie jest żadna przypadkowa wiedza. Ktoś wam to kazał wydobyć, zgadłem?
Te błyskotliwe słowa Gilberta spowodowały, że czas jakby na chwilę stanął. Co prawda, było pięć minut do końca lekcji, a dłużyło się, jakby to trwało od godziny. Wiewiórki spojrzały po sobie, nie wiedząc, co powiedzieć. Miał rację. Dłuższe ukrywanie prawdy tylko będzie potęgować podejrzenia. Alvin wypuścił głośno powietrze i przyciszonym głosem zaczął mówić:
- Tak, zgadłeś. Pewien gościu każe nam robić jakieś zadania, by mógł sobie spełniać jakieś cele. Kiedy raz się z nim spotkasz, to będziesz robił to, co on chce i się z tego nie wycofasz.
 - Kiedy się nie dostosujesz - dodała Eleonora - może się dla ciebie to źle skończyć.
 - A on - Brittany wskazała zapracowanego przed ekranem Pablo - doświadczył już konsekwencje lekceważenia. Za karę nie miał przez tyle lat przyjaciół, aż do wczoraj. Zaprzyjaźniliśmy się z nim. Chcemy mu pomóc, ale on teraz musi pomóc nam, bo między innymi nasze zadanie nakazuje skorzystania z pomocy od Pablo.
Cała szóstka przyjaciół wiewiórek zastanowiła się chwilę nad tym, co usłyszeli.
 - Aha i nie może to wyjść poza ten krąg - przypomniał Teodor.
 - Dobrze - odparł Gilbert - jak coś, to możemy wam pomóc.
 - Dzięki, ale nie chcemy was narażać - powiedziała miło Żaneta.
 - Dla nas to nie problem - odezwała się Julia.
 - Dobrze, jakby było coś nie tak, to poprosimy was o pomoc - przytaknął Szymon i zadzwonił dzwonek na przerwę. Już nieco pogodzeni wytrwali do końca dnia.
***
Alvin po wyjściu ze szkoły podbiegł do Pablo, aby umówić się na akcję. Dogonił go jeszcze przed wejściem na dziedziniec szkolny. Pablo uniósł brwi i się uśmiechnął.
 - Spokojnie Alvin, bo tchu ci zabraknie.
 - Wiem, wiem - odparł Alvin, lekko dysząc - powiedz mi, kiedy zaczynamy akcję?
 - A mamy coś jutro? - zapytał Pablo.
 - Test z angola znowu, test ze śpiewu, test z historii i z chemii.
 - Możemy nawet jutro zacząć - zaproponował Pablo.
 - Super - ucieszył się Alvin, zwolniony z przykrego obowiązku napisania testu - usprawiedliwienie sobie jakoś załatwię. A będziesz na jutro gotowy?
 - Mam popracować z Szymonem i Żanetą u tego Figara po południu - powiedział młody informatyk - więc damy radę.
 - OK, to do zobaczenia - pożegnał Alvin i pobiegł w stronę swojego domu.
 - Na razie - odpowiedział Pablo i również skierował się do domu, a potem poszedł popracować nad zabezpieczeniami z Szymonem, Żanetą i Figarem aż do późnego wieczora. Później każdy skierował się do swojego domu, by czegoś się napić i udać się do łóżek, by następnego dnia rozpocząć misję.
Co sądzicie o moim wystąpieniu w opowiadaniu? Do zobaczenia w szóstym rozdziale :)

ASK z Charlene - zapowiedź oraz przypomnienie


Chciałam Wam przypomnieć o ASK-u.Mam nadzieję , że dlatego iż za monent zaczynają się wakacje to będziecie mieli chociaż chwilę aby napisać pytania.


Więc tak , zgodnie z waszą decyzją dodaje zapowiedź ASK-u z Charlene.Trzy mam kciuki za was abyście mieli czas na napisanie pytań.

Zasady :
- Max. 40 pytań , min.15
- Macie 6 dni
- Nie piszcie pytań chamskich.


sobota, 20 czerwca 2015

Alvin i wiewiórki oraz niebezpieczna gra - rozdział 4

Witam Was.Zapomniałam wam powiedzieć , że od dziś oficjalnie wracam na bloga.Zapraszam do czytania kolejnego rozdziału mini książki Pablo.


ROZDZIAŁ IV: AKCJA RATUNKOWA
Justin przebrany za Alvina, pobiegł, niosąc śpiącą Brittany na jego rękach, za tył pensjonatu. Było tam dużo krzaków i drzew, więc uznał, że nikt go nie zobaczy. Położył wiewióretkę na ziemi. Popatrzył na nią i z uśmiechem powiedział sam do siebie:
 - No, i nikt mi już nie przeszkodzi.
I nie budząc jej, Justin zebrał się w sobie, wziął głęboki wdech i... pocałował!
***
Alvin biegł, ile sił w nogach. Obiecał, że jak dorwie drania, to mu nogi pourywa. Nie można było mu się dziwić - chociaż nie byli z Brittany parą, ale czuł się za nią odpowiedzialny. W pewnym momencie zatrzymał się prawie przy pensjonacie, spojrzał i... zobaczył samego siebie, całującego nieprzytomną Brittany! A raczej kogoś, przebranego za Alvina. Furia, jaka ogarnęła naszego wiewiórka, możnabyło zaliczyć do miana tsunami. Podbiegł do oponenta i z zamachu kopnął go w żebro. Tamten zwinął się w kłębek z bólu.
 - Ałaaaaaaaaa!
Alvin chwycił za czuprynę wiewióra do góry i od razu poznał skrzywienie twarzy z bólu. To był Justin. Nie wahając się ani chwili dłużej, zaczął go solidnie lać po policzku. Chwilę potem podniósł go i mocno go popchnął, aż się wyłożył w krzakach.
 - Stary, porozmawiajmy, yyyyych - łapał oddech Justin. Alvin patrzył na niego ognistymi od gniewu powietrza.
 - CZY TY SOBIE MYŚLISZ, ŻE CI TAK ŁATWO PODARUJĘ?! NIC Z TEGO! - krzyczał Alvin, ale Justin machał do niego łapką.
 - Nie rycz, bo się cała familia zbierze...
 - Nie obchodzi mnie to w tej chwili! - odparł stanowczo Alvin - Ty mi tu będziesz Brittany całował?! Wyraźnie ci mówiłem, byś się trzymał od niej z DALA!
 - Wy nawet nie jesteście parą! - wychrypiał Justin ze złością - Więc i mogłem ją... - i nie dokończył, bowiem Alvin już szykował się na kolejny atak. Justin uniósł szybko rękę i wstając, powiedział:
 - Idę sobie już, ale pamiętaj, jeszcze się zemszczę - i uciekł. Alvin podszedł do Brittany i potrząsając nią lekko, rzekł:
- Brittany, obudź się, proszę!
Brittany po paru sekundach otworzyła oczy. Zobaczyła nachylonego nad nią Alvina ze łzami w oczach. Od razu rzuciła się mu na szyję i zapytała:
 - Co się stało?
 - Powiem ci tylko jednym słowem: Justin.
 - Ale... Co on zrobił? - zapytała wystraszona Brittany, kiedy uwolniła się z objęć Alvina.
 - Uspał cię, a potem pocałował, właśnie tutaj - odparł Alvin, wskazując miejsce, na którym wiewióretka została położona. Brittany zaczerwieniła się z gniewu.
 - Fuj! Niech ja tylko go dorwę...
 - Spokojnie - Alvin ponownie ją przytulił - przez pewien czas nie będzie nam sprawiał kłopotów.
Brittany przyjrzała się Alvinowi uważnie.
 - Biłeś go?
 - Zaliczył parę uderzeń, ale to nic poważnego. Powiedzmy, że dostał ostrzeżenie.
 - Chwila... zamyśliła się Brittany - To w takim razie kto był z wami podczas mojej nieobecności?
Alvin uciekł wzrokiem w bok i wydusił z siebie jedno słowo:
 - Charlene.
Gniew, jaki się pojawił u wiewióretki wstrząsneło Alvinem. Nie wiedział przecież, że to była podpucha. Już się skulił, by nie oberwać po policzku, ale jego obawy szybko zostały zweryfikowane - Brittany od razu przytuliła mocno zdezorientowanego Alvina i powiedziała:
 - Wiem, że to nie była twoja wina, że cię ta jędza Charlene przytuliła. Zapomnijmy o sprawie - Brittany pocałowała Alvina w policzek, aż się lekko zarumienił. Niespodziewał się takiej reakcji ze strony wiewióretki. Ulżyło mu.
 - Ależ nie ma za co Britt - odparł Alvin.
 - Jest za co - uśmiechnęła się Brittany - uratowałeś mnie od jeszcze niewiadomo jakich zamiarów tego zarozumialca. A teraz dołączmy do reszty, co?
 - Jasne - przytaknął Alvin. Chwycili się oboje za łapki i pomaszerowali wzdłuż ścieżki, by odnaleźć resztę. Szli w całkowitym milczeniu, słyszeli jedynie świergot ptaków i powiewające liście w koronach drzew.
Po paru minutach odnaleźli resztę wiewiórek, którzy siedzieli na pniu i oglądali skrzydło Ikara - legendarny przedmiot, poszukiwany od dawna przez największych archeologów i naukowców. Eleonora od razu krzyknęła:
 - Gdzie się podziewaliście? Co się stało?
Brittany wyściskała się z Eleonorą i Żanetą i odpowiedziała:
 - Justin z Charlene wywinęli nam niezły numer, ale musimy na nich uważać. Nie wiemy, na jaki głupszy pomysł wpadną.
 - To prawda - przytaknęła Żaneta.
 - Chodźmy zgłosić znajdźkę w pensjonacie, aby któryś z przedstawicieli mógł zabrać ten przedmiot - przerwał Szymon i razem z Teodorem i Eleonorą zaczęli ciągnąć to skrzydło, lecz Alvin wpadł na pomysł:
 - Nie męczcie się z tym, zadzwonię po chłopaków i pomogą nam to wziąć, przecież to ludzie - zaśmiał się Alvin, po czym wybrał numer do Gilberta. Po chwili odebrał połączenie:
 - Co tam?
 - Weźmiesz Eda, Olivera i przyjdziecie nad to jezioro niedaleko? Coś czuję, że się za chwilę będzie działo.
- OK - przytaknął Gilbert po drugiej stronie słuchawki - Zaraz tam będziemy, nara.
 - Narka - Alvin rozłączył się. Popatrzył po pozostałych i zaczął:
 - I tak wszyscy się o tym dowiedzą, więc nie ma sensu robić tajemnicy.
 - No - przytaknął Teodor - Ale i tak się boję, co nam ten gość zrobi.
 - Aj, Teodorze - westchnął teatralnie Alvin - Co on ci, to znaczy nam, może zrobić? Chyba zapoda jakąś śpiewkę, jak wokalista Lady Pank.
Po pięciu minutach zjawili się Ed, Oliver i Gilbert. Od razu wytrzeszczyli oczy na przedmiot zapakowany w worku.
 - Skąd wy to macie? - zapytał Ed.
 - Nie pytaj, tylko łap się za to - Gilbert klepnął Eda w ramię i oboje chwycili za worek. Oliver zaś wziął wykrywacz.
 - Dzięki chłopaki - odparł Alvin z uśmiechem.
 - Nie ma za co, ale możecie nam powiedzieć... - Oliver nie dokończył pytania, bo zaraz poznał przedmiot w worku. Skrzydło Ikara. Najprawdziwszy.
 - Nie wierzę - wyrzucił z siebie Oliver - To przecież skrzydło Ikara! Wiecie, co to oznacza?


- Że technika lotnictwa pójdzie do przodu - odparł bez zająkania Szymon. Oliver pokiwał głową.
 - To znaczy również, że wy dostaniecie za niego nagrodę - dokończył Oliver. Wszystkie oczy skierowały się na nim.
 - Nagrodę? - upewniła się Brittany.
 - Tak - przytaknął Oliver - Wydział Archeologii w Kalifornii wyznaczył nagrodę każdemu, komu uda się znaleźć to cudo. Konkretnie, mowa tu o kwocie równej stu tysięcy dolarów.
 - Łał... - powiedzieli wszyscy jednocześnie.
 - Ej, chodźmy już do pensjonatu - zaproponował Gilbert i wszyscy ruszyli w stronę schroniska. Alvin wziął Brittany za rękę, która ta o dziwo nie protestowała i nie zwróciła mu uwagi. Cieszyła się jego towarzystwem. Pozostali patrzyli na nich ukradkiem, ale tego nie komentowali, bowiem byli zajęci opowiadaniem chłopakom, jak udało się im to skrzydło znaleźć. Alvin i Brittany trzymali się z tyłu grupy, jednocześnie zamykając pochód. Brittany cały czas uśmiechała się do Alvina, a on odwajemniał jej uśmiech.
W końcu Alvin nie wytrzymał i zapytał:
 - Jak wrócimy do Los Angeles, to czy dałabyś się namówić na pójście do kina?
 - Oczywiście! - Brittany rzuciła się mu na szyję, omało go nie przewracając - Z tobą pójdę dokądkolwiek zechcesz.
 - To świetnie - przytaknął Alvin - No to jesteśmy umówieni.
Brittany lekko chichotała, Alvin również. Wreszcie wszyscy dotarli do pensjonatu. Było już trochę późno, bo po dwudziestej pierwszej (jak to jest możliwe?) i od razu natknęli się na panią Katz, panią Otregę i resztę uczniów. Ukrywanie tego, co było w worku nie miało najmniejszego sensu, bo i tak musieliby o tym powiedzieć. Zaraz wszystkie oczy zwróciły się na tajemniczym przedmiocie. Pani Ortega pierwsza odzyskała rozsądek i zapytała:
 - Co to jest i czemu was tak długo nie było? Martwiliśmy się o was.
 - To jest skrzydło Ikara - odparł Szymon.
 - Że jak?! - oburzyła się pani wychowawczyni - Żarty sobie ze mnie stroicie?
- Niech pani zaczeka z wrzeszczeniem - powstrzymała dialog pani Katz - Otwórzcie proszę ten worek, muszę być pewna, że nie kłamiecie.
Wiewiórki z pomocą kolegów otworzyli worek i wyjęli stamtąd zawartość. Wszystkim zaświeciły się oczy.
 - To jednak prawda... - nie mogła uwierzyć właścicielka pensjonatu - Skrzydło Ikara... Gdzie to znaleźliście?
 - W jeziorze, niedaleko stąd - odpowiedziała Żaneta.
 - To niesamowite... - pani Ortega była tak pod wrażeniem, że zapomniała zrobić swoim uczniom kazania, ale zaraz się ożywiła - Trzeba zadzwonić do muzeum!
 - Jeśli mogę wtrącić, to najpierw powinien obejrzeć go Wydział Archeologii - zauważył nieśmiało Oliver - Oni wyznaczyli za niego dużą nagrodę.
 - Dobrze - przytaknęła pani Katz - zadzwonimy do uniwersytetu jutro, a teraz Ed, Oliver i Gilbert, zanieście to ostrożnie do swojego pokoju, pozostali mogą go obejrzeć. I pamiętajcie - cisza nocna o dziesiątej.
- Tak jest! - przytaknęli wszyscy i gdy tylko chłopcy zanieśli to cudo do swojego pokoju, od razu powstała kolejka do oglądania. Dziewczyny wzdychały na widok tego skrzydła, a zwłaszcza te klasowe lalki - Amanda, Samantha i Cho. Tylko Tom siedział w jadalni i kończył jeść kolację, a potem pomógł posprzątać w kuchni. Alvin wyciągnął Brittany przed pensjonat i usiedli. Brittany opierając głowę na ramieniu Alvina, oglądali razem gwiazdy na niebie. Wieczór był bezchmurny, chłodny, ale przynajmniej można było oddychać rześkim powietrzem. Alvin objął Brittany ramieniem i powiedział:
 - Uwielbiam spoglądać na gwiazdy w nocy.
 - Ja też - przytaknęła Brittany.
Siedzieli sobie razem dobre dziesięć minut, gdy Alvin położył łapkę na czymś skórzanym. Odwrócili się i za nimi stał właśnie on - Czarny Deszcz i spoglądając na nich zapewnie groźnie, bo nie było widać mu twarzy, wychrypiał:
 - NIE WYKONALIŚCIE MOJEGO ZADANIA!
Brittany była tak wystraszona, że wtuliła się w Alvina. On zaś objął ją pewnie ręką i odparował:
 - I co z tego?! A poza tym, miałeś to dostać w Miami, a jesteś tu!
 - Nie napisałem, że macie to mnie wysłać, gryzonie! Podałem wam tylko współrzędne miejsca docelowego! A wy jutro sprzedacie to tym świniom z uniwerka! ZAWIODŁEM SIĘ NAD WAMIIIIII! - ryknął Czarny Deszcz. Brittany mimo objęć Alvina, trząsła się jak galaretka. Czarny jegomość patrzył na nich przez chwilę groźnym wzrokiem, a chwilę potem wyjął ze swojego płaszcza swoją kopertę i podał Alvinowi. Zbierając się do ucieczki, rzucił jeszcze:
 - Tym razem to było ostrzeżenie, lepiej nie zepsujcie następnego zadania! - i zniknął wsród mrocznego tej nocy lasu. Alvin przez chwilę patrzył na trzymaną kopertę, aż ją w końcu rozerwał i wyjął kartkę. Przybliżył się do Brittany i oboje zaczęli czytać:
"Domyśliłem się, że tak to będzie, ale nieważne. Teraz to będziecie mieli okazję się wykazać. Od razu radzę Wam tego nie zepsuć, bo będzie źle. A więc macie następne zadanie: do Waszej klasy dołączy pewien gość, zwany Wielkim Informatykiem, bo się przeprowadza do Los Angeles. Poznacie go z łatwością, bo jest nieśmiały i cały czas spędza przed laptopem i matematyką. Jest także świetnym elektronikiem. A zadanie będzie takie: ma on Wam pomóc wykraść tajne dane z Biura Fortknox, a mianowicie - dane o założeniach planu wysłania tajnego satelity na Marsa. Powodzenia. Czarny Deszcz."
Alvin po przeczytaniu tego ze złości sam poderwał kartkę na kawałki, nim się sama miała rozsypać. Brittany patrzyła na niego smutno. Wreszcie się odezwała:
 - Ciekawe, kto to ten Wielki Informatyk?
 - Nie wiem, ale te zadania są coraz bardziej niebezpieczne - stwierdził Alvin - O rany, gadam jak Szymon.
- Chodźmy do środka, zimno mi - wzdrygnęła się wiewióretka, a Alvin szybko ściągnął swoją bluzę i ubrał nią Brittany. Brittany dała Alvinowi całusa w policzek.
 - Dziękuję.
 - Nie ma za co, nie pozwolę, abyś mi tu marzła - uśmiechnął się Alvin i razem z Brittany weszli do pensjonatu. Dotarli do jadalni, gdzie siedziały resztę wiewiórek oraz dziewczyny z ich klasy. Szymon spoglądnął na nich, ale Alvin szybko dał mu znak głową, by wziął pozostałych i skierowali się do ich pokoju. Zrozumiał i dyskretnie z Eleonorą, Teodorem i Żanetą poszli na górę do pokoju chłopaków. Na szczęście Justina nie było, bo przebywał w pokoju Charlene. Zamknęli się i Brittany zaczęła:
 - Dostaliśmy nowe zadanie od tego błazna.
 - Jakie? - zapytał Teodor, podjadając chipsy z miski.
 - Do naszej klasy podobno dołączy pewien chłopak - powiedział Alvin - w liście było napisane, że mówią na niego Wielki Informatyk. Ma on nam pomóc wykraść plany wysłania jakiegoś satelity na Marsa, czy coś.
Wszyscy zamilkli. Szymon nagle wstanął. Wszyscy na niego spojrzeli.
 - Co ci jest? - zapytała Żaneta - Źle się czujesz?
 - Nie, ale... - zaczął niepewnie Szymon - Co za burak! Jak on może dawać nam takie zadania?! Przecież ten włam jest niemożliwy!
 - Mów ciszej! - skarcił go Alvin - Powiedz nam, o co chodzi.
 - Wiecie, o co chodzi z tym satelitą? - zaprzeczyła reszta - NASA funduje wysłanie satelity na Marsa, by go zbadał pod względem ruchu wokół słońca, wokół własnej osi i tak dalej. Nie wytłumaczę wam, bo nie zrozumiecie tego. I dlatego wybrał najlepszą firmę informatyczną w Los Angeles, który pisze softa do tej satelity i te prace potrwają do końca października. Potem zostanie wysłany z rejonu Waszyngtonu.
 - Na pewno chcemy to robić? - zapytała niepewnie Eleonora.
 - Groził nam, że będzie źle! - powiedziała z przestrachem Brittany. Alvin objął ją ramieniem.
- Nic nam ten burak w czerni nie zrobi, obiecuję ci to - zapewnił Alvin, spojrzał na zegarek i dodał - Dobra, musimy iść już spać, jutro przyjedzie gościu z Wydziału Archeologii, zrobimy parę wywiadów i jedziemy do Los Angeles, więc przygotujcie walizki.
 - Dobrze, dobranoc Alvin - Brittany pocałowała Alvina w policzek i zwróciła się do Szymona i Teodora - Dobranoc chłopaki.
 - Dobranoc - odpowiedzieli Szymon i Teodor, pożegnali się z Żanetą i Eleonorą i wskoczyli do łóżka spać. Justina jeszcze w pokoju nie było, toteż bracia nie przejmowali się jego potencjalnym wejściem. Zasnęli.
Tymczasem Justin urzędował jeszcze w pokoju wiewióretek. Po chwili weszły do pokoju Brittany, Żaneta i Eleonora i wcale nie zdziwił widok tych dwóch wiewiórek. Brittany odezwała się:
 - Justin, musisz wyjść, bo my chcemy się przebrać i iść do łóżka.
Justin, o dziwo nie wniósł głosu sprzeciwu, tylko ucałował wściekłą Charlene w policzki i wyszedł z pokoju.
Udał się do pokoju chłopaków, gdzie od razu poszedł do swojego łóżka i zasnął. Charlene zaś nic nie mówiąc położyła się spać, już nie miała ochoty wymawiać Brittany odbicia jej Alvina. Wiewióretki przebrały się w piżamy i również się położyły. To był męczący dzień.
***
Nazajutrz rano trwały nerwowe przygotowania do wywiadu oraz do pakowania walizek, bo po południu mieli wyjechać z Kalifornii do Los Angeles. Wszystko to trwało może nie więcej, niż dwie godziny (po śniadaniu oczywiście) i około piewrwszej po południu zjawił się profesor Wydziału Archeologii - Thomas Banks. Przywitali się z nim wszyscy i od razu padło pytanie:
 - Gdzie są ci mali odkrywcy oraz ich znalezisko?
 - Tutaj! - odparły chórem cała szóstka wiewiórek. Justin z Charlene tylko prychnęli. Profesor podszedł do nich i była taka sama reakcja - wytrzeszczył na skrzydło oczy.
 - Niesamowite... - chwycił skrzydło do ręki i zaczął go oglądać - Nawet nie zadrapany... Jak wam udało się go znaleźć?
I tu pojawił się problem odpowiedzi. Nie mogli powiedzieć, że pewien gość w czarnym płaszczu kazał im go wydobyć, bo wszczęliby alarm. A jakby to zrobili, to lepiej nie myśleć, co Czarny Deszcz mógłby im zrobić. Szymon więc odpowiedział:
 - Podobno pojawiło się w internecie ogłoszenie o znalezieniu tego cennego artefaktu i postanowiliśmy dla dobra nauki go znaleźć.
 - Bardzo dobrze! - ucieszył się pan Banks, po czym zwrócił się do dwóch mężczyzn, stojących przy wejściu - Panowie! Zabieramy to i musimy przeprowadzić badania. A nagrodę oczywiście otrzymacie.
 - Czy nagroda mogłaby być przeznaczona dla naszej szkoły? - zapytał Szymon. Alvin skrzywił się z niesmakiem, ale nic już nie powiedział. Pani Ortega zaś popatrzyła na Szymona z uwagą.
 - To piękny gest, Szymonie, ale może lepiej przeznaczyć tą nagrodę na cele charytatywne?
- Oczywiście, my się pod tym podpiszemy - przytaknął profesor i żegnając rzucił - jeszcze raz dziękujemy, mogą być państwo z tych małych odkrywców dumni - potem wsiedli do wozu i odjechali. Wiewiórki zrobiły jeszcze wywiad dla pensjonatu i później dla pewnej dziennikarki i potem nadszedł ten czas rozstania. Podziękowali wszyscy za gościnę i ten sam autokar, z tym samym kierowcą czekał na uczniów z niecierpliwością. Wreszcie wszyscy władowali się do środka i odjechali.
 - To były najlepsze trzy dni w życiu - powiedziała sama do siebie pani Katz.
***
Alvin w drodze powrotnej usadowił się obok Brittany, która zaczęła słuchać muzyki. Po chwili jednak ściągnęła słuchawki z uszu i oparła głowę o ramię Alvina. Ten tylko się uśmiechnął.
 - Czyżby droga Britt była zmęczona? - zapytał Alvin z uśmiechem.
 - Tak, a co? - Brittany spojrzała na Alvina z lekkim uśmiechem.
 - A nic, zdrzemnij się - Alvin pocałował Brittany w policzek i zajął się grą na smartfonie.
Brittany była zaskoczona taką czułością swojego kolegi, ale z szerokim uśmiechem usadowiła się na jego ramieniu i zasnęła. Alvin odetchnął z ulgą.
Pozostali siedzieli podobnie - Szymon z Żanetą, którzy razem zapisywali coś w notesie, oraz Teodor z Eleonorą, którzy próbowali swoje smakołyki. Chłopaki zaś za nimi, czyli Ed, Oliver i Gilbert wygłupiali się, jak zawsze. Większość dziewczyn, w tym Justin i Charlene siedzieli jak najdalej od wiewiórek. Cała ta sielanka trwała aż do godziny jedenastej wieczorem, gdzie po przybyciu na przystanek w Los Angeles i po wyjściu z autokaru (niektórych trzeba było obudzić) pani Ortega oznajmiła:
 - Do zobaczenia jutro w szkole o dziesiątej. Aha, i pamiętajcie, że jutro do naszej klasy dołączy nowy kolega, więc przyjmijcie go ciepło.
 - Do widzenia - uczniowie najwyraźniej nie przejęli się informacją o "nowym", tylko wskakiwali do aut swoich rodziców i odjeżdżali każdy w swoją stronę.
Dave, który czekał na wiewiórki obiecał pani Miller, że zawiezie również wiewióretki do domu, zobaczył swoich podopiecznych. Tamci szybko pobiegli do Dave'a i go mocno przytulili.
 - Podobała się wam wycieczka? - zapytał Dave, kiedy już uwolnił się z uścisków.
 - Jasne! - odparły wiewiórki i wiewióretki razem i wskoczył do auta. Dojechali szybko pod dom pani Miller i wiewióretki żegnając się z chłopakami (Brittany dała Alvinowi całusa w policzek, Eleonora pocałowała również Teodora, a Żaneta uściskała Szymona) i z Davem, pobiegły do swojego domu. W końcu Dave zaparkował swój samochód w garażu i nie męcząc chłopaków, powiedział im, żeby się położyli i tak też zrobili. Zasnęli momentalnie.
A więc, kim jest Wielki Informatyk i czy operacja wykradnięcia danych się powiedzie? Przekonacie się w następnych rozdziałach :)

Ulubieniec

Tym razem odpadnie Teodor z najnowszej kreskówki.



Z kim pożegnamy się w następnym poscie ? Decyzja należy do Was.




wtorek, 16 czerwca 2015

Alvin i wiewiórki oraz niebezpieczna gra - rozdział 3

Mam nadzieję że ten rozdział będzie podobał wam się tak samo jak poprzednie.Gratuluję Ci , Pablo.Naprawdę świetnie piszesz.


ROZDZIAŁ III: U ŹRÓDEŁ MITOLOGII CZ.2
Kiedy wiewiórki wróciły do pensjonatu, to Szymon od razu poszedł do magazynu, znajdującego się na samym dole. Przeszukiwał całe pomieszczenie w celu znalezienia wykrywacza metalu. Szymon cały czas myślał o Żanecie i jej genialności. Cieszył się, że Żaneta, tak jak on, jest genialna w nauce i że jest jego przyjaciółką i to najlepszą zresztą. Po kilku minutach w pewnym zakurzonym pudle udało się Szymonowi znaleźć wykrywacz. Nie wyglądał na uszkodzony, wystarczyło go jedynie przeczyścić.
 - Nada się - ocenił Szymon, wziął ściereczkę i starannie wyczyścił. Później sprawdził, czy działa, a zaraz po tym, udał się na powierzchnię pensjonatu. Popatrzył na swoje łapki i zaraz udał się do łazienki je umyć. Gdy szedł korytarzem, natknął się na Alvina. Nachylił się do jego ucha i szepnął:
 - Jest wykrywacz metalu, nawet w całkiem dobrym stanie. Możemy zacząć akcję dzisiaj, koło osiemnastej.
 - Dobra, tylko powiadomię Teodora i dziewczyny.
- Spoko - odparł szybko okularnik i udał się do łazienki. Alvin odszedł w stronę pokoju wiewióretek. Zza rogu korytarza Justin przyglądał się całej tej scenie. Tym razem nie było wątpliwości, że ich podejrzewał o kombinatorstwo.
 - Widzę, że lubimy sobie szeptać, ale nic nie zatrzymie Justina przed sprawdzeniem tego, co oni kombinują - szepnął sam do siebie wiewiór i zaśmiał się cicho ze swojego pomysłu. Szybko jednak skierował się do pokoju chłopaków, by niczego nie dawał po sobie poznać.
Tymczasem w pokoju wiewióretek.
 - Mamy wykrywacz metalu, ale musicie nam powiedzieć, czy o osiemnastej chcecie z nami uczestniczyć w akcji, bo jak macie jakieś plany, to sami to zrobimy - powiedział Alvin.
 - My i plany? - zdziwiła się Brittany - Nic z tych rzeczy! Idziemy z wami i koniec!
 - Właśnie! - przytaknęły jednocześnie Żaneta i Eleonora, popatrzyły na siebie i wybuchnęły śmiechem. Pozostałe wiewiórki również.
 - To świetnie! - ucieszył się Teodor - To do zobaczenia o osiemnastej.
Wiewióretki posłały chłopakom uśmiech i zajęły się sobą. Charlene cicho westchnęła. Była zakochana w Alvinie i robiła wszystko, by nie dopuścić do więzi łączącej jego z Brittany. Bezskutecznie. Ostatnio jednak uznała, że i tak nie wygra, więc postanowiła dać im spokój. Do czasu.
 - Ela, Żan, chodźcie na świeże powietrze, wrócimy akurat na obiad - zachęciła Brittany. Siostry pokiwały głowami i razem w trójkę opuściły pokój. Po chwili do pokoju wszedł Justin, pukając uprzednio.
 - Charlenko, idziemy na pewną wyprawę? - zapytał z uśmieszkiem wiewiór.
 - Po co? - zapytała wiewióretka - Przecież i tak Brittany cię nie chce.
 - No nie byłbym tego taki pewny - Justin zatarł ręce i dodał - Może nawet jak mi pomożesz, to odzyskasz swojego Alvusia.
Charlene spojrzała na niego uważnie.
 - Co chcesz zrobić? - zapytała.
 - Zrobimy to tak - zaczął Justin - ty przebierzesz się za Brittany, ja za Alvina. Kiedy Alvin będzie sam, to ty do niego podejdziesz i nie demaskując się, będziesz z nim robiła, co chciała! Ja wtedy użyję gazu usypiającego i Brittany padnie na ziemię, a wtedy ja się nią już zajmę. Proste?
 - Wszystko super - odparła Charlene z uśmiechem - tylko skąd weźmiesz gaz?
 - Spokojnie, ten mały flakonik załatwi sprawę, hihihihiii - zaśmiał się Justin, pokazując mały flakonik, a Charlene po chwili też się śmiała, bo pomysł zaczął się jej podobać.
 - To do osiemnastej - Justin cmoknął Charlene w policzek i wyszedł z pokoju. Charlene zamarła. Dotknęła policzka i zaczęła cicho piszczeć uradowana.
 - Łiiiiiiiiii, i oto mi chodziło! Wreszcie Alvin będzie mój! MÓJ! Hahahahaha...
Czy aby na pewno? Zatem przechodzimy do dalszej części opowieści.
***

Godzina 18:00

***
 - Gotowe, moje panie? - zapytał Szymon, a reszta się uśmiechnęła.
 - No jasne! - przytaknęła szybko Eleonora - Chodźmy już.
I nie czekając na sygnał do wymarszu, cała szóstka powędrowała leśną ścieżką.
Poprawka: ósemka, bo w ich ślady poszli Justin i Charlene, którzy starali się nie robić hałasu. Las był naprawdę duży i gęsty, ale dzięki ścieżce przynajmniej nie można było się zgubić. Było cicho, ptaki czasem ćwierkały, czasem dzięcioł stukał o pień drzewa, po prostu idealne miejsce na wyciszenie się. Wiewiórki i wiewióretki nie mogły myśleć o wyciszaniu i wypoczywaniu, bo mieli misję do wykonania. Po kilku minutach dotarli do jeziora. Chłopcy, a głównie Alvin i Szymon zdjęli plecaki, by na chwilę rozprostować plecy. Przy brzegu jeziora leżał pień, na którym Brittany, Eleonora i Teodor usiedli. Żaneta natomiast pobrała próbkę jeziora do małego słoiczka po konserwach, by po powrocie przeprowadzić badania. Alvin również usiadł na pniu, obok Brittany i objął ją ramieniem. Wiewióretka uśmiechnęła się, ale pozwoliła Alvinowi trwać w tej pozycji. Szymon wyjął wykrywacz, który trochę ważył i powiedział do Alvina:
- Pomożesz mi.
- Hej, a czy ja się już nie nanosiłem? - zapytał Alvin z wyrzutem - Teodora tu masz, niech on ci pomoże.
 - Teodor mógłby niechcący puścić wykrywacz i nici będą ze znaleziska - odparł twardo Szymon, ale za chwilę wpadł na pomysł umiejscowienia wykrywacza. Żaneta westchnęła, wstała i chciała pomóc przenieść wykrywacz na pień, ale Szymon złapał ją za rękę.
 - O nie, ja nie pozwolę, abyś mi tu ciężary nosiła - puścił do Żanety oczko, na co Żaneta z zarumienienia spełniła prośbę Szymona. Potem usiadła obok Teodora i z zainteresowaniem zaczęła przyglądać sie jego poczynaniom. Szymon po kilku ustawieniach, położył wykrywacz w idealnej pozycji na pniu, bo jak będzie przyciągać, to tył wykryacza uniesie się w górę, ale nie zatonie, a ponieważ rurka jest obwiązana linką i przywiązana do gałęzi na górze. Odetchnął i zaczął ruszać wykrywaczem na prawo i lewo, a potem zanurzył.
 - Czy on aby pod wodą nie przestanie działać - zapytała Brittany.
- Przyciąganie magnesem może się odbywać w wodzie, spokojnie - wyjaśnił okularnik i powrócił do wykrywacza. Usiadł na kamieniu i zaczął ruszać sprzętem. Pozostałe wiewiórki siedziały i obserwowały jezioro w napięciu. Jeżeli Czarny Deszcz ich nie wrobił ze współrzędnymi, to za chwilę powinni mieć zdobycz.
Zza drzew i krzaków całą scenę obserwowali Justin i Charlene, która nie mogła się już doczekać, kiedy zacznie tulić Alvina.
 - Przebierz się już, za chwilę pewnie Brittany zachce się załatwiać potrzeby, a wtedy ją uśpię, a ty po kilku sekundach podejdziesz do Alvina, ale musisz zachowywać się naturalnie, bo będą nici, rozumiesz? - wiewiór spojrzał koleżance w oczy.
 - Jasne - odparła Charlene i w krzakach zaczęła się przebierać. Po chwili była gotowa.
 - Przygotuj się, bo coś czuję, że za chwilę piękna na chwilę opuści Alvina - przypomniał Justin, obserwując resztę wiewiórek.
Tymczasem u gromadki.
Coś wciągnęło wykrywacz do wody, ale wiewiórki szybko rzuciły się na pomoc Szymonowi i wspólnymi siłami zaczęli wyciągać urządzenie na ziemię. Po paru cięższych podciągnięciach udało się wynurzyć znajdźkę. Oto mieli przed sobą prawdziwe skrzydło Ikara. Wszyscy stali jak wryci.
 - Aż mi szkoda tego wysyłać - westchnęła Żaneta - to powinno trafić do muzeum.
Wszyscy, oprócz Szymona, spojrzeli na okularnicę ze zdziwieniem.
 - Jak do muzeum? Musimy wysłać temu dziwolągowi - powiedział Alvin.
 - Właśnie - dodała Eleonora.
 - A co, jeżeli zrobi nam krzywdę? - zapytała przerażona Brittany. Alvin szybko objął ją ramieniem, aby się nie bała. Szymon natomiast wypuścił głośno w powietrze i stając za Żanetą, odparł:
 - Nie zdajecie sobie sprawy z dwóch rzeczy: pierwsza - nie interesuje mnie to, co on nam zrobi, choć nic mu nie wolno nam zrobić, a druga - jak to nie trafi do muzeum, możemy być oskarżeni o przemyt antyków, lub współudział w kradzieży. Żaneta słusznie mówi, to MUSI trafić chociażby do muzeum.
Ta informacja spowodowała, że pozostali zaczęli trawić tę informację. Bali się tego, że faktycznie mogą być oskarżonymi.
 - Zgoda - odparł Alvin - oddajemy to do muzeum.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Zapakowali to do worka na śmieci i usiedli na pniu. Brittany w pewnym momencie wstała.
 - Muszę na chwilę.
 - Iść z tobą? - zapytał Alvin, ale widząc spojrzenie Brittany zrozumiał, co wiewióretka miała na myśli. Usiadł w końcu z powrotem na swoim miejscu. Brittany szła ścieżką, aż wreszcie zatrzymała się przy krzakach. Justin już tam był, otworzył flakon i założył maskę. Wiewióretka po chwili ziewnęła i padła na ziemię. Justin dał znak uniesionego kciuka stojącej niedaleko Charlene, wziął Brittany na ręce i pobiegł przed siebie. Charlene, wykreowana na Brittany, podeszła całkiem naturalnie do reszty. Usiadła obok Alvina i ten obejmując ją w pasie, zapytał:
 - Co tak długo?
Charlene chrząknęła i zmienionym głosem odparła:
- No przecież dziewczyny też mają potrzeby, nie?
Alvin zaśmiał się.
 - No tak, wiem wiem.
Żaneta przyjrzała się wiewióretce uważnie. Coś jej nie pasowało.
 - Brittany, a skąd ty masz spinkę we włosach? - zapytała, mrużąc oczy. Szymon i Eleonora również się jej przyjrzeli. Rzeczywiście, Brittany od początku wyprawy nie miała przecież żadnej spinki we włosach. "Kurde, jak mogłam to przeoczyć! Ach, wredna okularnica!" - pomyślała ze złością Charlene, ale za chwilę odparła:
 - No, ubrałam to po to, by mi włosy nie opadały mi na czoło.
Żaneta, ani reszta nie była całkiem przekonana. Alvin także się jej przyjrzał. Oprócz rudych włosów, obok policzka smętnie zwisał... biały, mały kosmyk włosów.
 - A co to masz za... - Alvin nie skończył, bowiem Żaneta wstała, pociągnęła za włosy i okazało się, że te rude włosy, to w rzeczywistości peruka, a wiewióretka - to po prostu była Charlene. Wszyscy wytrzeszczyli oczy ze zdziwienia. Alvin szybko od niej odskoczył, jakby była gorącym czajnikiem.
Zaraz poczerwieniał na twarzy z gniewu i warknął do Charlene:
 - Co to miało być?! A gdzie Brittany?! Gadaj!
Charlene wcale nie była wystraszona gniewem Alvina. Odparła ze spokojem:
 - W bezpiecznym miejscu, misiaczku.
 - To nie jest odpowiedź! GADAJ, GDZIE ONA JEST?! - wrzeszczał na całe gardło Alvin. Chciał rzucić się na Charlene, ale Szymon, Żaneta i Eleonora trzymali go mocno. Teodor obserwował całą scenę z niedowierzaniem. Po chwili, spłynęła mu łza po policzku.
 - Musisz jedno zrozumieć, Alvinku - kontynuowała blondwłosa wiewióretka - Kocham cię i nie pozwolę, by ta cała Britt Fritt mi cię odebrała, rozumiesz?! Pewien sojusznik mi pomógł spełnić marzenie i tak oto, jak chcesz, to możesz spotykać się tylko ze mną. A teraz wybaczcie, ale czas ucieka. Dzięki za miejscówkę dziewczyny, myślę, że zamieszkacie gdzie indziej, hahahaha - zaśmiała się Charlene, posłała Alvinowi buziaka poprzez gest łapki i szybko odbiegła w las.
Alvin chciał za nią pobiec, ale gromadka dalej go trzymała, aż wreszcie Alvin zaczął drzeć się w niebogłosy:
 - DOPADNĘ CIĘ, CHARLENE I TWEGO KOCHASIA RÓWNIEŻ, A WTEDY POŻAŁUJECIE!!! AHA, A JA CIEBIE NIE KOCHAM, WRĘCZ NIENAWIDZĘ, AAAAA!!!
Po chwili jednak Alvin już przestał się szarpać, ale dyszał, jak rozwścieczony byk. Eleonora pocieszała Teodora, tuliła go, ale on dalej płakał. Żaneta również zaczęła go pocieszać. Szymon natomiast położył rękę na ramieniu Alvina i powiedział:
 - Spokojnie Alvin, znadziemy tego, co jest za to odpowiedzialny, a wtedy zapłaci za ten czyn. Charlene również - Szymon mówiąc to bał się, że Alvin zacznie wyładowywać agresję na nim, ale ku jego zdziwieniu Alvin po prostu wtulił się w niego, jak dziecko i się rozpłakał. Po chwili jednak wyswobodził się z jego objęć i już odbiegając w stronę ścieżki rzucił:
 - Zajmijcie się tym skarbem i Teodorem, może jeszcze uda się mi tego chama dorwać! - i po chwili już go nie było.
- Alvin, zaczekaj! - krzyczał za nim Szymon, mając złe przeczucia - Nie wiesz, gdzie... ech, nieważne - machnął łapką i zwrócił się do pocieszających Teodora Żanety i Eleonory - Chodźcie, musimy to zgłosić i poszukać Alvina i Brittany.
Wiewióretki szybko przytaknęły i ruszyły z chłopakami w stronę pensjonatu. To będzie trudna próba.
Och, jak ja Was lubię :) Ale sorki, muszę Was na chwilę zostawić w niepewności ;) Odpowiedzi w czwartym rozdziale :)

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Komunikat :-(

Przepraszam , ale na nieokreślony czas zawieszam bloga.Powodem jest to że miałam mały wypadek i naprawdę jest mi trudno cokolwiek robić.Może to trwać trzy tygodnie albo dłużej.Jednak postaram się wrócić jak najszybciej.Mam nadzieję , że nie opuścicie mnie przez ten czas ale narazie żegnam oraz pozdrawiam was wszystkich.

piątek, 5 czerwca 2015

Alvin i wiewiórki oraz niebezpieczna gra - rozdział 2

A więc przyszedł czas na rozdział drugi.Życzę miłego czytania. :-)

ROZDZIAŁ II: U ŹRÓDEŁ MITOLOGII CZ.1
Następnego dnia w szkole chłopaki spotkali się z dziewczynami przed salą geograficzną. Nie lubili tego przemiotu, ze względu na nauczycielkę, panią Kim Boston, która była bardzo wymagająca. Czekała właśnie na klasę wiewiórek niezbyt miła niespodzianka: odpowiedź przy tablicy, która była rzeczą gorszą od pisemnej klasówki.
 - Założę się, że zapyta mnie o Boston - powiedział Gilbert - a ja jej wtedy powiem: stoi tu przede mną.
Wiewiórki i wiewióretki mimo świadomości, że mogą zostać odpytane, zaśmiały się. Chcieliby, by chociaż nie pytała zbyt dokładnie wszystkich rzek, miast, krajów, co przez wakacje pozapominali. Dzwonek szybko oznajmił nadejście nieuniknionego. Cała klasa, w ponurych nastrojach, weszła do sali. Kiedy każdy zajął swoje miejsca, do klasy wkroczyła pani Boston takimi krokami, jak żołnierze piechotą przedzierają się ze sprzętem przez czterdziestostopniowy upał.



Usiadła na fotelu przed biurkiem, otworzyła dziennik i czytała listę obecności. Kiedy skończyła, to nie zamknęła dziennika, tylko jechała swoim palcem po nazwiskach i wskazała na środek.
 - Gilbert McClinton, zapraszam do tablicy - oznajmiła protekcjonalnym tonem pani Boston i popatrzyła na wygrzebującego się z ławki Gilberta. Wreszcie udało mu się dojść do tablicy, na której już wisiała mapa Stanów Zjednoczonych. Westchnął cicho.
 - Proszę mi wskazać półwysep Labrador - wycedziła nauczycielka, wiedziała o tym, że Gilbertowi zaraz wpadną do głowy głupstwa, byleby nie odpowiadać. Było tak i tym razem.
 - A nie mógłbym opowiedzieć o samym półwyspie? - zapytał z nadzieją Gilbert - Taką anegdotkę fajną mam.
 - Nie możesz! - warknęła pani Boston - Albo mi pokazujesz, albo siadasz z jedynką w dzienniku!
 - Wolę drugą opcję - Gilbert nie czekał, aż nauczycielka wpisze ocenę do dziennika, tylko powlókł się na swoje miejsce.
Geograficzka zrobiła to, co postanowiła, a potem znowu popatrzyła do dziennika na nazwiska. Tym razem padło na...
 - Alvin Seville! Zapraszam - nauczycielka wskazała ręką mapę.
 - Raczej też poproszę o pałę tak zaraz na początku roku! - odparł Alvin, stawiając akcent na "początku roku". Pani Boston się tym nie przejęła, tylko wpisała mu jedynkę.
 - To teraz zapraszam Eleonorę Miller! - rzuciła sucho nauczycielka, nawet nie patrząc na lekko roztrzęsioną wiewióretkę. Nieco chwiejnymi krokami podeszła do nauczycielki.
 - Wskaż mi Kalifornię.
Eleonora popatrzyła chwilę na mapę, a potem na klasę. Teodor odszukał właściwą stronę w szkolnym atlasie i szybko jej pokazał. Na szczęście geograficzka nie patrzyła, potem odwróciła wzrok do Eleonory:
 - To wiesz, czy nie wiesz?
 - Kalifornia leży tu - wiewióertka wskazała zachodni kraniec Ameryki Północnej. Pani Boston pokiwała głową.
 - Bardzo dobrze.
 - Dobrze, bo Teodor jej podpowiedział - mruknął niezadowolony, nie wiadomo z czego Justin.
Niestety powiedział to za głośno. Geograficzka popatrzyła na niego.
 - Dziękuję ci Justinie, że mi o tym powiedziałeś. Za to nie będziesz odpytany.
 - Dziękuję - odparł z uśmiechem wiewiór, posyłając nieszczery uśmiech Eleonorze. Teodor poczerwieniał na twarzy z gniewu, ale na razie nic nie powiedział. Eleonora z jedynką w dzienniku, usiadła na swoim miejscu.
Do końca lekcji prawie połowa klasy otrzymała jedynki za to, że po wakacjach nie pamiętali, gdzie co leży.
***
Na lekcji wychowawczej pani Julia Ortega przeglądała oceny z geografii. Jej mina świadczyła o tym, że ktoś ma coś nie tak z głową, wstawiając jedynki zaraz od pierwszej lekcji. Zamknęła dziennik, wypuściła głośno powietrze i zwróciła się do klasy:
 - Wiem, że to nieuczciwe stawiać jedynki za niewiadomo co, ale czas przejść do dobrych wieści. Jedziemy na wycieczkę do Kalifornii. Na trzy dni.
Cała klasa zaczęła wyć z radości. Wiewiórki posłały sobie spojrzenie mówiące: "Przypadek?".
Po chwili wszyscy się uspokoili, by pani wychowawczyni mogła kontynuować.
 - Wycieczka odbędzie się teraz w piątek, a jej koszt wynosi sześćdziesiąt dolarów. Takie pytanie: czy ktoś wie, że od razu nie pojedzie?
Nikt się nie zgłosił. Pani Ortega uśmiechnęła się i powiedziała:
 - Teraz możecie zająć się sobą aż do końca zajęć.
Od tej pory klasa zaczęła ze sobą swobodnie rozmawiać. Alvin, Szymon i Teodor odwrócili się do ławki wiewióretek, by mogli porozmawiać.
 - Nie mogę tego ogarnąć, skąd on o tym wie - zaczął Alvin.
 - Sprawa jest prosta - odparł Szymon - musiał podsłuchiwać kogoś w samorządzie uczniowskim, albo na zebraniu nauczycieli. Dobra, a teraz przejdźmy do konkretów. Mamy znaleźć skrzydło Ikara, tak? - pozostała piątka pokiwała główkami - I od razu mówię, że to niemożliwe.
 - Dlaczego? - zapytała Żaneta.
 - Ponieważ nie sprecyzował nam miejsca do poszukiwań. A skoro nie wiemy, gdzie szukać, to i nie znajdziemy tego przedmiotu w tydzień - wyjaśnił Szymon.
- Może zostawił nam gdzieś tutaj wskazówkę? - zaproponowała Eleonora.
 - Nawet jeżeli, to gdzie? - Brittany zaczęła się rozglądać za czymś, co mogłoby posiadać potrzebną informację. Teodor od dłuższego czasu przyglądał się pewnym liczbom na tablicy. Wreszcie nie wytrzymał i pociągając Szymona za rękaw, zapytał:
 - A może to jest wskazówka? - wskazał tablicę. Reszta również skierowała tamtędy wzrok. Szymon chwilę analizował, to co widzi, aż wreszcie klepnął się w czoło.
 - No jasne! To są współrzędne miejsca poszukiwań. Ciekawe gdzie... - okularnik już wklepywał współrzędne do programu obsługującego GPS w smartfonie i z dumą oznajmił - Jezioro Wesley! Drugie, co do jeziora Bajkał w Rosji, najgłębsze jezioro USA*.
 - Myślicie, że jedziemy do pensjonatu nad jeziorem? - zapytał Alvin, trochę powątpiewając - Kalifornia to trochę jakby metropolia.
- Nie do końca - zaprzeczyła Żaneta - Owszem, aż siedemdziesiąt procent Kalifornii to miasto, a pozostałą część zajmują tamtejsze rejony leśne, gdzie i tam znajduje się pensjonat i jezioro.
 - Łał - pokiwał Szymon głową z uznaniem - a ja myślałem, że to ja wiem więcej o naszym kontynencie.
Żaneta się lekko zarumieniła. Uśmiechając się, posłała Szymonowi swoje spojrzenie spod fiołkowych oczu. Patrzyli tak na siebie chwilę, aż Alvin i Brittany chrząknęli znacząco.
 - Dobra, po szkole pakujemy się i czekamy do piątku - oznajmił Alvin i w tym momencie zadzwonił dzwonek.
***
Ze względu na długość historii, od razu przejdźmy do wycieczki :)
* Tak naprawdę nie ma takiego jeziora. Na potrzeby tej historii niektóre miejsca i osoby mogą być fikcyjne.
Trzy dni później...
***
Wycieczka! Hurra! Coś, czego potrzeba klasie przed całoroczną harówką. Kierowca autokaru, pan Johnny Duck, sprawdził stan swojego pojazdu i chwilę potem oznajmił, że wszystko jest w porządku i że można wsiadać.
Pani Ortega przeliczyła swoją klasę, by się upewnić, że nikogo nie brakuje. Nikogo nie brakowało. Z uśmiechniętymi twarzami, cała gromadka wsiadła do autokaru. Niestety, zanim wszyscy usadowili się na swoich miejscach, zaczęła się kłótnia o miejsca, zwłaszcza ostatnie na cztery osoby.
 - Ej, my tu byłyśmy pierwsze! - krzyknęła Amanda, klasowa lalka z toną tapety na twarzy, a jej koleżanki, Cho i Samantha, przytakiwały jej.
 - Owszem, byłyście - zaśmiał się Gilbert - ale raczej pierwsze i ostatnie!
Cały tył autokaru zaśmiał się. Nikt nie kwapił się upominać Gilberta o zasadzie, że kobietom ustępuje się miejsca, bo widocznie dla tej trójki równouprawnienie nie istniało. Amanda zacisnęła pięści ze złości i powędrowała do przodu autokaru. Samantha i Cho również za nią podążyły.
 - Nareszcie spokój - odetchnął Gilbert z ulgą.
 - No - przytaknął Oliver znad książki - dlatego ja je ignorowałem.
Tymczasem wiewiórki usadowiły o siedzenia przed chłopakami na końcu autokaru, dzięki temu, aby coś powiedzieć, nie będą musieli się przechadzać na tył autokaru. Miejsca w autokarze były podzielone na dwa siedzenia z lewej i prawej strony, a na środku było przejście, tak jak w normalnych autokarach. Zatem Alvin siedział z Szymonem, Brittany z Żanetą na przeciwko nich, a przed Alvinem i Szymonem siedzieli Teodor i Eleonora. Kierowca wreszcie ruszył z miejsca i tak po chwili autokar wtoczył się na autostradę. Teodor zapatrzył się na widok mknących samochodów za oknem, aż się zdrzemnął. Eleonora również odczuła senność i opierając główkę o ramię Teodora także zasnęła. Chwilę później Teodor objął Eleonorę ramieniem i dalej drzemał. Właściwie to ponad połowa klasy wiewiórek zdrzemnęła się, bo zbiórka była na szóstą pięćdziesiąt, a wyjechali o siódmej piętnaście. Na miejscu mieli być o dwunastej, jeżeli nie będzie korków. Alvin wychylił się w stronę Brittany i szepnął:
- Jesteście gotowe?
- Tak - odparła wiewióretka, wyciągając słuchawki - a teraz mi nie przeszkadzaj, bo chcę muzyki posłuchać.
- Luz - Alvin machnął łąpką, wyjął swój smartfon i zaczął grać. Natomiast Szymon i Żaneta czytali książkę.
- Ed, a masz może tego moda, co ci mówiłem? - zapytał z samego końca autokaru Gilbert.
- Nie mam - odparł Ed znad ekranu konsoli PS Vita*.
- Nie umiesz go zainstalować?
- Nie, chodzi o to, że go po dwóch godzinach wywalili - wyjaśnił Ed i stracił już całkowicie zainteresowanie otoczeniem. Gilbert również zajął się grą na laptopie.
- Ciekawe, co oni zaś kombinują - rzucił w przestrzeń Justin z przodu autokaru. Siedział z Charlene, bo jako jedyna go lubiała.
- Mówisz o Alvinie i spółce? - zainteresowała się blondwłosa wiewióretka.
- Mhm - przytaknął Justin.
- Daj spokój - Charlene machnęła łąpką - Miejmy miłą wycieczkę, przecież nic takiego nie robią.
- Nie robią? - Justin popatrzył na Charlene - Ostatnio ciągle gadają o czymś w kącie.
Coś mi to podejrzanie wygląda.
- Może mają własne sprawy - zakończyła Charlene i odwróciła się do okna, by się na chwilę zdrzemnąć.
- Ciekawe, jakie sprawy? - mruknął do siebie cicho wiewiór, by Charlene go nie usłyszała, po czym wyjął słuchawki i zaczął słuchać muzyki. Postanowił na chwilę dać tym wiewiórkom spokój, ale już wiedział, że tego zachowania im nie odpuści.
***
5 godzin później - Kalifornia - Pensjonat "Dzika Róża", godzina 12:23
*PS Vita - przenośna konsola do gier wideo, następca konsoli PSP; jest o wiele lepszą wersją konsolki, niż PSP (zdaniem autora).
***
Autokar z klasą muzyczną po małym korku wreszcie dojechał do pensjonatu "Dzika Róża". Uczniowie szybko wyszli z pojazdu, by szybko ogarnąć to, co widzą: pensjonat położony na łonie natury, gdzie od tylniej strony porastał las i gdzie powinno być niedaleko Jezioro Wesley. Sam pensjonat sprawiał pozytywne wrażenie: cały zbudowany z lekko ciemnego drewna, o spadzistym dachu i małej werandzie.
Pani Otrega podziękowała panu Johnny'emu za podróż i dołączyła do klasy.
 - A teraz ustawcie się i dzień dobry, chyba nie muszę wam tego powtarzać.
 - Proszę panią, my to wiemy przecież! - odparła z pretensją w głosie Samantha. Pani wychowawczyni tylko na nią spojrzała i po chwili dotarła do drzwi. Zanim jednak zadzwoniła na dzwonek, to drzwi się otworzyły i stanęła w nich wysoka, blond pani po trzydziestce i z uśmiechem powiedziała:
 - Dzień dobry, właśnie na panią i pani podopiecznych oczekiwaliśmy, zapraszam - wskazała ręką, by mogli wszyscy wejść - A, i moje nazwisko: Selena Katz.
 - Julia Ortega - przedstawiła się nauczycielka, po czym zwróciła się do grupy - a to są moi uczniowie.
 - Dzień dobry! - odpowiedzieli wszyscy jednym chórem i weszli do środka. Pensjonat wewnątrz był naprawdę piękny, urządzony w starym, ale ładnym stylu. Po krótkich oględzinach, czas było przejść do zakwaterowania chłopców, dziewczynek i nauczycielki.
Na pierwszym i zarazem ostatnim, było sześć pomieszczeń, a ponieważ klasa liczyła dwadzieścia jeden osób, to podział był następujący: czteroosobowe grupy w pięciu pokojach (dziewczyny osobno z chłopakami) i pani Ortega w swoim ostatnim pokoju, więc było idealnie. Chłopaków było ośmiu, a dziewczyn dwanaście. I właśnie miało nastąpić to, co nieuniknione:
 - Dobierzcie się w grupy i zarezerwujcie sobie pokój, tylko bez kłótni, kto z kim, bo ja przydzielę! - ostrzegła pani wychowawczyni i poszła do swojego pokoju. Chłopcy nie mieli z przydziałem problemów, bo pierwszą czwórkę stanowili: Ed, Gilbert, Oliver i Tom, drugą - Alvin, Szymon, Teodor i Justin, który był trochę niezadowolony, ale nie komentował. Problem zaś stanowiły dziewczyny, bo pierwszą czwórkę stanowiły: Julia, Olivia, Maja i Ida, drugą - Klementyna, Ola, Madison i Laura, trzecią - Samantha, Amanda i Cho, czwartą - Brittany, Żaneta i Eleonora.
Problem polegał na tym, że były dwie dziewczyny: Charlene i Natalie, które nie były lubiane za bardzo przez obie ostatnie grupy i musiały dołączyć albo do jednej, albo do drugiej.
 - Ja na pewno nie wezmę Natalie, ani tym bardziej Charlene! - krzyczała Amanda.
 - No ale musi któraś z nich być z nami - zauważyła Brittany. Samantha spojrzała na nią ciężkim wzrokiem i z pogardą odparła:
 - To sobie obie weźcie, widzicie tu jakiś problem, chodzące landryny w futrach marki Polo? Hahaha...
Brittany już miała ją walnąć w policzek, gdy nagle, jak spod ziemi wyrósł Alvin. Zmierzył groźnym wzrokiem oponentki wiewióretek i powiedział donośnie:
 - Czy macie jakiś problem do wiewióretek?! Bo jak tak, to oznacza, że macie i do mnie!
 - I do mnie też! - powiedział twardo Szymon, stając obok.
 - I także do mnie! - dodał Teodor, mierząc wzrokiem Amandę, Samanthę i Cho. Cała trójka szkolnych laleczek zaśmiała się.
- Wy myślicie, wiewióry, że wam tak to ujdzie płazem? Jeszcze się przekonamy! - Amanda splunęła przed Alvinem, Szymonem i Teodorem, pociągnęła Samanthę i Cho i zawołała do Natalie:
 - Chodź no, rozczochrana szmaciaro!
Natalie bez słowa podążyła za dziewczynami. Brittany popatrzyła na Charlene i powiedziała:
 - My cię tak traktować nie będziemy, więc idź i zajmij już swoje łóżko.
 - Dzięki dziewczyny - odparła z uśmiechem blondwłosa wiewióretka i poszła do pokoju. Wiewióretki popatrzyły się na Alvina, Szymona i Teodora z podziwem.
 - Dziękuję Alvin - Brittany pocałowała Alvina w policzek, aż się zarumienił.
 - Dziękuję Szymon - Żaneta uściskała Szymona, po czym po namyśle lekko musnęła policzek okularnika. Zrobił się czerwony, jak burak.
 - Dziękuję Teo - Eleonora wyściskała Teodora i pocałowała go w oba policzki, aż się zaczerwienił. Zachowali się jak dżentelmeni. Potem wiewióretki poszły do swojego pokoju, zostawiając zdezorientowanych chłopaków.
- Wiecie co - zaczął Szymon, by ukryć zarumienienie - może przejdziemy się nad to jezioro, przynajmniej zorientujemy się w terenie.
- Dobry pomysł - przytaknął Alvin i razem z Teodorem podążyli za geniuszem. Nie wiedzieli jednak, że jak wyszli na zewnątrz, to Brittany, Żaneta i Eleonora już ich widziały z okna.
- Ciekawe, dokąd oni tak idą? - zapytała Eleonora.
- Może nad to jezioro? - pomyślała Żaneta.
- Całkiem prawdopodobne - przytaknęła uśmiechnięta Brittany - Pójdziemy za nimi?
- Jasne! - odparły uradowane tym pomysłem Żaneta i Eleonora - No to chodźmy!
I tak wiewióretki wyszły z pensjonatu i podążały za śladami chłopaków. Charlene została w pokoju sama, wyjęła słuchawki i zaczęła słuchać. Po chwili ktoś zapukał do drzwi.
 - Proszę - powiedziała Charlene.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich Justin.
- Czy oni... - zaczął, ale Charlene uniosła łapkę w górę i oznajmiła:
- Nie chcę się w to mieszać! Poszli szukać jakiegoś jeziora i tyle. A teraz mnie zostaw.
- Dobra, dobra - odparł Justin, zamknął drzwi do pokoju i szepnął do siebie:
 - A teraz zobaczmy, po co nasze wiewiórki przyjechały na wycieczkę.
***
Tymczasem Alvin, Szymon i Teodor doszli do Jeziora Wesley. Okazało się, że znajdowało się całkiem niedaleko pensjonatu, więc potencjalne szybkie wyjście było jak najbardziej możliwe. Stanęli akurat nad brzegiem tego jeziora.
 - Nie mam pojęcia, jak zbadać dno tego jeziora bez sprzętu do nurkowania - oznajmił po dłuższym milczeniu Szymon.
 - A nie możesz wynaleźć czegoś, co by pozwoliło na przeszukanie tego jeziora? - zapytał Alvin - Przypominam, że ten gościu dał nam tydzeń.
 - Wiem, wiem - odparł szybko okularnik. Wstał i dodał: - Wracajmy.
Już mieli wejść na ścieżkę, gdy prawie zderzyli się z wiewióretkami. Wszyscy spojrzeli po sobie i wszyscy równocześnie wybuchnęli śmiechem.
 - Co tu robicie? - zapytała Brittany, przelotnie trzepiąc rzęsami, głównie do Alvina - Znaleźliście już coś?
- Na razie nic - odparł Szymon - ale wrócimy tu później, gdy znajdę coś, co by można przeszukać to jezioro, bo bez sprzętu do nurkowania nie damy rady.
 - A wykrywacz metalu? - zaproponowała Żaneta. Szymon na nią spojrzał z podziwem, ale zaraz po tym uśmiechnął się do niej szeroko.
 - No tak, to skrzydło posiada w konstrukcji metal, to doskonały pomysł, Żaneto.
Żaneta tak się zaczerwieniła, że trudno to opisać.
 - To może chodźmy już, bo trochę zgłodniałem - przerwał Teodor, a jego brzuch w odpowiedzi na to zaburczał. Wszyscy się zaśmiali, a Eleonora objęła go ramieniem i powiedziała:
 - Tak Teo, chodźmy do pensjonatu coś zjeść.
I tak cała szóstka w doskonałych humorach szła w stronę pensjonatu. Nie byli świadomi tego, że Justin był tuż obok nich, ale po to, by się dowiedzieć, co oni zamierzają.
 - Skrzydło... - mruknął do siebie Justin, zachowując dystans od wiewiórek - gościu... to interesujące. Ciekawe, co będzie dalej?

No właśnie, co będzie dalej? Tego dowiecie się w trzecim rodziale części drugiej :)